środa, 3 lipca 2013

[K111] Rozdział 3.


      Otworzył oczy i niemal od razu je zamknął, gdy zaatakowało go przeraźliwie jasne światło. Umarł? Nie, gdyby umarł, głowa by go tak nie bolała, a żołądek nie ściskał się, jakby miał zaraz zwrócić wszystko, co zjadł. A paradoksalnie czuł, że od dłuższego czasu nie jadł nic.
— Obudził się pan? — usłyszał cichy, kobiecy głos. Zamruczał coś pod nosem, nie odpowiadając. I później chyba znowu zasnął, bo gdy z powrotem otworzył oczy, nie zaatakowało go żadne światło. Było ciemno. Stęknął, rozglądając się dookoła. Leżał na łóżku szpitalnym, w sali, w której znajdowały się jeszcze trzy puste posłania.
Głowa bolała go niemiłosiernie, ale nawet się nie skrzywił, tylko podniósł do siadu, zauważając, że jest podłączony do kroplówki, a jego przedramię owinięto bandażem. Nagle drzwi uchyliły się, wpuszczając do pomieszczenia smugę światła z korytarza. Przed jego łóżkiem stanęła młoda, szczupła kobieta.
— Jak się pan czuć? — zapytała z mocnym, rosyjskim akcentem. Podeszła do niego i położyła mu rękę na czole. — Mieć pan duże szczęście — dodała swoim łamanym angielskim.
— Co? — zapytał, marszcząc brwi i spoglądając na jej ładną twarz. Mogła mieć z dwadzieścia kilka lat, nie więcej. I była bardzo ładna, zauważył niemal od razu.
— Jestem Maria — powiedziała i uśmiechnęła się. Miała małe, równe zęby i dołeczki w policzkach. Krystian zapatrzył się na nią przez dłuższą chwilę, starając się skupić.
— Jak się tutaj znalazłem? — zapytał świszczącym, charkliwym głosem. Dopiero teraz, kiedy chciał powiedzieć coś więcej niż tylko „co?”, zdał sobie sprawę, że ma nieprzyjemnie zaciśnięte gardło. Ledwo przełykał ślinę.
— Dużo szczęścia — powtórzyła kobieta, łapiąc go za twarz i dwoma palcami rozszerzając powiekę. Drugą ręką zaświeciła mu latarką w oko i nie puściła go nawet, gdy próbował się wyrwać. — Twój kapitan przynieść cię tutaj. Uratować życie.
Spojrzał na nią, z początku nie rozumiejąc. Że jak to tak, Dymitr? Ten skurwiel, co z zimną krwią zabił najpierw Noego, a następnie Azjatę, którego imienia Krystian nie pamiętał?
— On…? — zapytał, nie potrafiąc dokończyć zdania. — Jesteś pewna? — Zaczynał powoli sobie przypominać, jak został zaatakowany przez nieumarłego. — Kurwa! — wrzasnął nagle po polsku, oglądając dokładnie swoje przedramiona i klatkę piersiową. — Zostałem ugryziony? — zapytał jeszcze, patrząc na nią z paniką.
— Nie — zaprzeczyła, łapiąc go za ramiona i przyciskając do łóżka. — Spokojnie. Nie zostałeś ugryziony. Uderzyło cię w głowę, brak przytomności, wstrząs mózgu — mówiła nieskładnie, wciąż starając się go uspokoić.
Odetchnął ciężko, opadając na poduszkę. Czyli jednak przeżyli, przemknęło mu przez myśl, kiedy zamykał oczy. A skoro przeżyli, to jego dalszy byt w jednostce nie wyglądał najciekawiej. Uśmiechnął się krzywo pod nosem na wspomnienie swojej kłótni z kapitanem.
— A co z nim? — zapytał, otwierając oczy i spoglądając na nią. Wydawała się zaskoczona tym pytaniem.
— On nic nie jest. Wasz oddział nie przeżyło wielu. On był tu wczoraj u ciebie, pytać, jak się czujesz.
Krystian spojrzał na nią, nie kryjąc już zdziwienia. Nawet uchylił usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Że ten arogancki dupek pytał o jego stan zdrowia? Czy aby na pewno Maria nie pomyliła go z kimś innym?
— A teraz leż spokojnie — powiedziała, pochylając się nad nim, żeby sprawdzić mu głowę. Krystian przełknął, widząc jej biust zaledwie kilka centymetrów od swojego nosa.
— Vykhodit — usłyszeli nagle, a lekarka podskoczyła, ocierając się piersiami o twarz pacjenta. W drzwiach stał Dymitr, który, jak wskazywała jego mina, nie był w najlepszym nastroju. Krzyknął coś do niej, a Krystiana przeszedł dreszcz, kiedy usłyszał jego ostry akcent. Lekarka spłonęła rumieńcem i odsunęła się od niego szybko, poprawiając przewieszony przez szyję stetoskop. Na odchodnym rzuciła jeszcze w stronę Krystiana pełne obawy spojrzenie.
Chłopak popatrzył na kapitana stojącego w nogach jego łóżka. Zmarszczył brwi, po czym powoli podniósł się do siadu. Odchrząknął i wymruczał ciche:
— Dziękuję.
Dymitr obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem. Dopiero teraz Krystian zobaczył, że na szyi miał bandaż, wystający mu znad munduru.
— Jest za co. — Chłopak zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zbyt dużo w tym momencie zawdzięczał temu człowiekowi. Westchnął ciężko, bezwiednie pocierając swoje przedramię owinięte bandażem, po czym uśmiechnął się krzywo i zaśmiał chrapliwie.
— Ciężko jest się ciebie pozbyć, co?
Dymitr zrobił wściekłą minę, zaciskając pięści na poręczy łóżka. Nachylił się nad nim.
— Przeżyło czterech ludzi. Ja, kierowca, żołnierz który został przy autokarze i ty. Możesz zacząć klepać dziesiątki, bo na następnej misji nie przeżyjesz.
Krystian najpierw szeroko otworzył oczy, a gdy sobie zdał sprawę z tego, jak wielką grupą jechali na misję, aż zrobiło mu się słabo. Przełknął ślinę, nie wiedząc, co powiedzieć.
— Zdawali sobie sprawę z wyniku, prawda? I wysłali na taką misję nieprzeszkolony oddział? — zapytał, nie patrząc na niego. Wbił wzrok w okno, za którym widział koronę jakiegoś drzewa i ciemne, nocne niebo.
Dymitr westchnął ciężko, na kilka sekund ściągając swoją maskę bezwzględnego wojskowego. Przymknął oczy, jakby starał się uspokoić. Wciąż jednak miał pięści zaciśnięte na poręczy łóżka. Jego knykcie pobielały od siły uścisku.
— Nie spodziewali się takiej inwazji zarażonych. Dowództwo i naukowcy wciąż zastanawiają się, dlaczego w tym sektorze było ich tak wielu. Najprawdopodobniej przyszli jeszcze z innych części miasta.
Krystian już otwierał usta, żeby zapytać o coś, gdy zamarł, przypominając sobie o swoim koledze, który jechał z nim na misję. Drgnął nerwowo, wbijając w Dymitra nieco przerażone spojrzenie.
— A co z Heinzem? Heinz Müller! Numer sto dziewiętnaście be, o ile się nie mylę — powiedział, nie panując nad swoim głosem. Zresztą, mało go teraz obchodziło to, jak mógł wypaść w oczach Dymitra. Musiał dowiedzieć się, co z tym tchórzliwym Niemcem, bo jeżeli zginął w szczękach potworów, to… To co wtedy? — zapytał samego siebie. Nie wiedział, ale wiedział, że polubił szwaba.
— Z tym Niemcem? — Mina Dymitra jawnie wskazywała na to, że niewiele obchodził go żołnierz. Na jego ustach można było dostrzec nawet cień uśmiechu pełnego… satysfakcji? Najwyraźniej. — Osobiście strzeliłem mu w głowę, jeżeli poprawi ci to humor. Był jeszcze gorszy od ciebie, więc to naturalne, że zarażeni go dopadli. Chociaż przeżył najdłużej ze wszystkich — powiedział, a teraz jego twarz jaśniała w najbardziej bezwzględnym uśmiechu, na jaki potrafił się zdobyć. Czerpał sporą przyjemność z widoku zaskoczenia i szoku Krystiana.
Chłopak aż przesunął dłonią po twarzy, wbił spojrzenie w pościel. Jego oddech trochę przyspieszył, gdy zdał sobie sprawę, że ten niemiecki idiota... nie żyje.
— I tak cię to, kurwa, bawi? — warknął zza ręki, podnosząc powoli wzrok na uśmiechniętego Dymitra. — Że zginął człowiek?! Takie to śmieszne?! — wrzasnął. — Ty skurwielu — dodał już po polsku, kręcąc głową.
— Jak śmiesz? — syknął kapitan, a jego twarz stężała. Złapał Krystiana za kostkę i przyciągnął do siebie. Stojak z kroplówką przewrócił się na podłogę, ciągnąc wenflon znajdujący się na przedramieniu chłopaka. Krystian krzyknął, zaskoczony niespodziewanym atakiem. Krew z rozszarpanej żyły trysnęła, plamiąc idealnie białą, wykrochmaloną pościel. Siła, z jaką Dymitr pociągnął go do siebie sprawiła, że biodrami zatrzymał się na poręczy łóżka.
— Trzy razy uratowałem ci życie. Gdyby nie ja, już dawno mógłbyś zginąć, niewdzięczny szczeniaku!
— Skoro masz ludzkie życie za nic, to po co mnie ratowałeś!? — wrzasnął w jego stronę, próbując go odepchnąć i zignorować mroczki przed oczami. Wciąż jednak był osłabiony, nie dał się więc rady wyswobodzić.
— Kto powiedział, że za nic? — syknął Dymitr, przyciągając go jeszcze bliżej. Pozycja, w której się znaleźli była dość dwuznaczna. Oboje jednak, zaślepieni wściekłością, nawet nie zwrócili na to uwagi. — Nie masz pojęcia, jak wygląda prawdziwe wojsko. Nie ma granicy między dobrem i złem, dura! Dla ciebie istnieją tylko nieumarli. Nie masz pojęcia, jak to jest dokonywać wyboru na ludziach, którzy mają szansę, żeby żyć. Jak to jest decydować o ich losie, dura, skończony dura.
Krystian uśmiechnął się krzywo pod nosem i prychnął pogardliwie. Pokręcił głową.
— I mówi to ktoś, kto tak po prostu zabił człowieka, bo mu się kolor skóry nie podobał — warknął i poruszył nogą, którą Dymitr ciągle trzymał w żelaznym uścisku. — Puść — powiedział. — Gdybym wiedział, że tak wygląda wojsko po apokalipsie, nie pchałbym się tu.
— Ale się wepchałeś do mojego oddziału i zostaniesz w nim, choćbym miał ci uciąć nogi — warknął Dymitr, a jego usta wykrzywiły się w grymasie. Teraz wcale nie przypominał siebie. Z zaczerwienionymi policzkami i strużką potu spływającą po czole, jego oczy błyszczały nienaturalnie.
— Kolor skóry? Musiałem zabić kogoś z was i wybór padł na murzyna, ale to nie znaczy, że jestem rasistą. Dzięki jego śmierci, ty przeżyłeś. Gdybyś mógł cofnąć czas, poświęciłbyś się za niego?
Krystian zmarszczył brwi. Oczywiście, że nie poświęciłby się, tamten facet nie był dla niego nikim ważnym. Nie odpowiedział jednak na pytanie, tylko znów poruszył nogą.
— Puść mnie, zanim zakrwawię całą pościel — burknął.
Dymitr złapał go znienacka za rękę, zaciskając palce na ranie.
— Możesz mi wierzyć, że pościel jest twoim najmniejszym problemem — syknął, wpatrując się w Krystiana z gniewem. Był ciekawy, czy chłopak wytrzyma. Wytrzymał. Puścił go w końcu i bez słowa wyszedł z pomieszczenia, mijając w drzwiach wyraźnie podenerwowaną Marie.
Dopiero kiedy wyszedł już z budynku medycznego, pozwolił sobie odetchnąć. Oparł się przedramieniem o mur i starał się uspokoić. Wciąż czuł pulsowanie w skroniach, krew szumiała mu w uszach. Jak od wybuchu, który, najprawdopodobniej w tej niewielkiej, sterylnie czystej sali właśnie nastąpił.
To nie było tak, że w swojej karierze nie poznał nieposłusznych żołnierzy. Było ich wielu. Jedni albo już nie żyli, albo byli jednymi z najlepszych. Dzięki niemu. Potrafił złamać każdego i z tego czerpał satysfakcję. Był jednym z najlepszych, w końcu nie każdy zostaje kapitanem w wieku dwudziestu pięciu lat. Teraz miał dwadzieścia siedem i awans gwarantowany. Ze względu na skomplikowaną sytuację polityczną, skrajny stan wojska, za swoje dotychczasowe osiągnięcia, upór i skuteczność w działaniu. Za bezwzględność, za to również może zostać generałem. Jego szybki, a raczej ekstremalny awans zawdzięcza jeszcze komuś. Nie osiągnąłby tego, kim jest aktualnie, bez pomocy swojego ojca.
Odetchnął ciężko, w końcu się uspokajając. Złapał oddech i na powrót stał się sobą. Chłodnym, aroganckim i bezlitosnym kapitanem, dla którego dyscyplina jest najważniejsza.
Nie wiedział, nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego jeszcze nie zabił tego dzieciaka. Dlaczego uratował go dwa dni temu i teraz pozwolił mu siebie obrażać. Dlaczego nie zabił go już wcześniej, w drodze do laboratorium. Mógł to zrobić, a jednak się zawahał, wciąż wybierał rozwiązania, dzięki którym ten chłopak mógł przeżyć.
Być może chciał go w końcu złamać. Rzeczy, które przychodzą nam najtrudniej, którym musimy poświęcić wiele czasu, uwagi i cierpliwości są najbardziej wartościowe. Prawdopodobnie tak było i z tym Polakiem. Nie dopuszczał do siebie innej opcji. Nie chciał nawet myśleć o reszcie powodów, przez które ten chłopak wciąż żył.
Skierował się do budynku dowództwa, mając nadzieję, że może w końcu udało się specjalistom dość do tego, dlaczego w strefie zamkniętej, w sektorze ósmym pojawiło się tak wielu nieumarłych, dlaczego — w przeciwieństwie do innych zombie — wykazywali taką wolę przetrwania? Wszystkich, nawet pułkowników, zaskoczyło to, że z akcji wróciło jedynie czterech żołnierzy. Zarażeni, pomimo że dziesiątkują ludzkość, nie są przeciwnikiem sprytnym ani wymagającym. Nie potrzeba robić na nich zasadzek, uników, a tym bardziej obmyślać taktyk zbrojnych. Wystarczy strzelić w głowę. Przy obecnej sytuacji panującej na świecie, potrafi zrobić to przeszło dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy mają dostęp do broni. Rodzi się więc pytanie: dlaczego zombie przechytrzyło człowieka? Dlaczego zginęło tak wielu żołnierzy, którzy — pomimo że dopiero przyjechali do Witebska — mieli doświadczenie. Nikt nie zabrał ludzi z ulicy, nie wręczył im broni i nie kazał nazywać się żołnierzami. Do sektora ósmego pojechali ci, którzy wiedzieli, czym jest wojsko. Znali armię na tyle, żeby poradzić sobie ze świeżo zamkniętym sektorem.
Dymitr mógł wejść do budynku dowództwa dopiero, kiedy przyłożył kartę identyfikacyjną do drzwi. Zmierzając korytarzem do sali zebrań, minął amerykańskiego generała, z którym jeszcze wczoraj rozmawiał o misji. Mężczyzna zatrzymał się, widząc go.
— Właśnie chciałem cię znaleźć — oznajmił — chodź ze mną, wszyscy chcą z tobą jeszcze raz porozmawiać.
Dymitr kiwnął głową i skierował się za pułkownikiem do pokoju obrad.

Krystian leżał w łóżku szpitalnym, tępo wpatrując się w jasną ścianę oświetloną słabą poświatą lampki, jaka stała obok niego, na stoliku. Przypomniało mu się wydarzenie w piwnicy. Ten chłopiec z nacięciami na przedramionach, jego przerażone, a zarazem agresywne spojrzenie i dziewczyna, która się na nich zaczaiła. Przeczekała w tamtym składziku i w najodpowiedniejszym momencie zaatakowała. Po lwie, tygrysie, czy nawet psie, można byłoby się tego spodziewać, ale nie po zarażonych K111. Oni nie byli zdolni do takich strategii łowieckiech. Oni nie myśleli.
Westchnął. Martwiła go też liczba zarażonych, która ich zaatakowała. Jeszcze nigdy nie widział ich tylu w jednym miejscu. Nawet na samym początku epidemii, kiedy to jego miasto, Warszawa, pogrążyło się w totalnym chaosie.

— Stworzyłeś trzy grupy. Jedną, najmniejszą, zostawiłeś przy autokarze. Drugą wysłałeś w teren, a trzecią dowodziłeś ty.
— Tak — odpowiedział Dymitr, stojąc przy szerokim stole, na którym rozłożone były nie tylko białoruskie i europejskie mapy. Dostrzec można było wyniki badań, zdjęcia rentgenowskie i wykresy gęsto zapisanych liczb. Co znaczyły? Dymitr nie miał pojęcia, podejrzewał, że były to jakieś współrzędne.
— Wiesz, co stało się z grupą w mieście? — zapytał ktoś po raz setny, a Dymitr po raz setny odpowiedział tak samo.
— Najpierw usłyszeliśmy strzały, późnij, nie więcej niż po pół godzinie, rozległy się wybuchy.
— Wybuchy — zasępił się jeden z wojskowych. — Żołnierze musieli zdecydować, że najlepszym rozwiązaniem będzie śmierć.
Każdy z żołnierzy miał przy sobie granat ręczny, dzięki któremu mógł samodzielnie się detonować w sytuacji, w której został zarażony wirusem K111. Niestety do sytuacji takich dochodziło niezwykle rzadko, żołnierze zawsze mieli świadomość, że przeżyją, że wirus nie odbierze im człowieczeństwa.
— Są już informacje, czy z innych zamkniętych stref zarażeni przeszli do sektora ósmego?

— Dobrze się czuć? — zapytała Maria, która weszła do sali. Odwrócił się do niej i uśmiechnął lekko.
— Jasne. — Pokiwał głową. Nie mógł jednak przestać myśleć o ataku tych zombie, dziewczynie i chłopcu. Zdawał sobie sprawę, że rząd robił eksperymenty na zarażonych, w końcu w jakiś sposób musieli pozyskać cenne informacje o wirusie. Jednak…
— A ręka? Jak ręka czuć? — pytała dalej.
Spojrzał na rękę, a następnie na nowy wenflon, który wbiła mu lekarka kilka minut po wyjściu Dymitra z sali. Na początku kobieta przeraziła się ilością krwi, Krystian od dziecka miał problemy z jej krzepnięciem, a później, ku zdziwieniu chłopaka, ta zaczęła przeklinać pod nosem po białorusku.
— Mówisz o kapitanie? — zapytał wtedy, uśmiechając się pod nosem. Kobieta uniosła na niego wzrok, po czym wzruszyła ramionami.
— Mówić ogólnie. O wojskowych skurwielach. — Krystian nie potrafił powstrzymać rozbawionego parsknięcia.
— Twój angielski jest tragiczny, ale za to przeklinasz perfekcyjnie! — zaśmiał się. Maria też uśmiechnęła się lekko, ukazując rząd równych, ładnych zębów.
— Ty mnie padabaješsia — powiedziała, siadając na brzegu łóżka. — To znaczy, lubię cię — poprawiła się nagle.
— I tak bym zrozumiał — odparł.
— Ty Polak, tak? — Kiwnął w odpowiedzi głową. Zastanawiał się w tamtym momencie, co taka urocza dziewczyna robi w samym centrum piekła. Bo to labolatorium, Witebsk, Białoruś, a nawet całą ziemię z pewnością można było nazwać piekłem. — I ty długo już tu? Bo ja zacząć pracę niedawno. Ja nie wiedzieć.
— Nie, niedawno przyjechałem — odpowiedział. — A ty, skąd jesteś? I co tu robisz?
— Żyć trzeba. Dziś nie wiadomo co jutro. A dobrze płatne tu, tylko że język. Ja rozumiem, ale nie potrafię mówić, rozumiesz? — Pokiwał głową, na znak, że wcale nie jest tak niezrozumiała, jak myśli. Uśmiechnęła się, jakby z ulgą. — Jestem z Witebska, ze strefy, w której byłeś — wytłumaczyła. — A teraz muszę iść, saldat. Pracuję tu, nie rozmawiam z żołnierzami — zaśmiała się, wstając.
— Jasne — mruknął, odprowadzając ją wzrokiem.
— Kladzieciesia spać i adpačyć — powiedziała jeszcze.
— Wiesz co? Lepiej mów po Bułgarsku, prędzej zrozumiem niż ten twój łamany angielski — zaśmiał się, na co ona również uśmiechnęła się szeroko i pokręciła z rozbawieniem głową.
— Spakojnaj nocy — powiedziała jeszcze i wyszła, zostawiając go samego ze swoimi rozmyślaniami na temat ostatnich wydarzeń.

— Wysłaliśmy helikopter, żeby jeszcze raz sprawdził, w jakich stanach są pozostałe sektory. Podejrzewamy, że nieumarli przenieśli się do sektora ósmego w poszukiwaniu pożywienia. Jest to ostatnio zamknięta strefa i najprawdopodobniej zwabił je zapach krwi.
— Nie, to nie mogło być to — zaprzeczył jakiś naukowiec, obecny na zebraniu. — Zombie to nie rekiny, nie czują krwi z kilku kilometrów. Nie zapominajmy, że to wciąż w jakimś stopniu ludzie. Ich zmysły nie przekształciły się w receptory, które posiadają drapieżniki.
— Musimy wysłać oddział do ochrony niezakażonych terenów. Jeżeli tego nie zrobimy, będziemy mieli do czynienia z całym Witebskiem pełnym nieumarłych.
Dymitr schował twarz w dłoniach, zmęczony, wściekły i bezradny. Czuł, że coś jest nie tak, że walka z zombie stanie się od tej pory jeszcze gorsza. Dlaczego? Nie miał pojęcia, nikt z obecnych w sali również nie potrafił odpowiedzieć mu na to pytanie. Jakby tego było mało, miał wrażenie, że naukowcy błądzili jak kilkuletnie dzieci. Zamiast szukać antidotum na K111, zajmowali się badaniem życia pantofelków i innych drobnoustrojów. Świat w mniejszym lub większym stopniu poradził sobie z wirusami, na Boga! Stworzył lekarstwo na malarię, dżumę, czy cholerę. Przed apokalipsą medycyna stała na niezwykle wysokim poziomie, tworzono urządzenia, które odczytywały intencje mózgu, wyhodowano nawet pieprzony ludzki zarodek! A oni nie potrafili sobie poradzić z K111. Żałosne.
Dymitr nie czekając na zakończenie zebrania, wyszedł z niego bez słowa.

— Krystian? — Maria podniosła spojrzenie znad biurka, wbijając w niego swoje oczy. Uśmiechnął się w jej stronę mimowolnie. — Twój kapitan powiedzieć mi, że masz stawić się dziś przed jego pokojem. Ale ja nie viedaju czemu. — Wzruszyła bezradnie ramionami.
Od momentu kiedy trafił na oddział szpitalny, minęło kilka dni, które dłużyły mu się niemiłosiernie na wspominaniu wydarzeń ze strefy ósmej. Gdyby nie Maria, to prawdopodobnie zwariowałby w tych czterech, białych ścianach, bo tylko ona do niego zaglądała i z chęcią z nim rozmawiała. Od czasu do czasu pojawiał się też lekarz, John Porter, z tego co Krystian pamiętał. Mężczyzna miał idealny, angielski akcent i jak mu się pochwalił, pochodził z Londynu.
— Dzięki — odparł. — To ja już lepiej pójdę, bo mnie zabije. — Twarz Marii przez chwilę wyrażała zdziwienie, dopiero po chwili lekarka uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
— Powodzenia — powiedziała po polsku.
— Jesteś pewna, że dalej chcesz ze mną rozmawiać po angielsku? Mieszając polski i białoruski szybciej się dogadamy — zażartował.
— Idź ty już lepiej — odpowiedziała mu ze śmiechem, machając ręką, aby się pospieszył. Wzruszył jedynie ramionami i skierował się do wyjścia z budynku szpitalnego.
Miał na sobie nowy mundur, jaki dostał od wojska. Tamten prawdopodobnie do niczego już się nie nadawał, zresztą pamiętał, że w kilku miejscach ubrudzony był krwią i podarty przez skakanie z dachu na dach. Jednak, mimo wszystko, wolałby najpierw iść do pokoju (który prawdopodobnie był pusty, w końcu jego oddział został zdziesiątkowany). Ale nie mógł, skoro Dymitr go wzywał. I tak już miał na pieńku z tym gościem, nie chciał sobie dokładać kłopotów.
Ruszył więc od razu pod pokój numer dziesięć, który znajdował się niedaleko jego sali. Każdy z dowódców miał sypialnię w budynku, w którym znajdował się jego oddział, a pokój Dymitra znajdował się nawet na piętrze Krystiana.
Chłopak wziął głęboki oddech, uniósł dłoń i zapukał głośno. Odczekał dłuższą chwilę, aż usłyszał z wnętrza pokoju przyzwolenie na wejście. Sięgnął do klamki i nie wahając się, otworzył drzwi.
Dymitr siedział przy biurku. Obuty w ciężkie, wojskowe obuwie oparł nogi o blat. W ręku trzymał kieliszek z czystym płynem — najprawdopodobniej wódką.
— Jak się czujesz? — zapytał, wskazując na wolne krzesło.
Krystian spojrzał na niego zdziwiony, rozglądając się po małym pomieszczeniu. Myślał, że kapitanowie mają większy luksus. Mieściło się tu jednoosobowe łóżko, biurko, stojące pod oknem, dwa krzesła i prosta, wysoka szafa znajdująca się niedaleko drzwi.
Ruszył w stronę wskazanego miejsca, bo nie chciał stać jak ten idiota na środku pokoju. Obserwował swojego kapitana uważnie, który chyba najtrzeźwiejszy nie był.
— Dobrze — odparł, siadając na krześle.
— Świetnie. — Dymitr uśmiechnął się lekko, biorąc solidny łyk z kieliszka. — Nie obrazisz się, że cię nie poczęstuję? — zapytał, stawiając szkło na blacie i sięgając pod biurko po butelkę wódki. — Nie wiem, czy twoja pusta pała by to wytrzymała— przyznał, nalewając alkoholu do szklanki. — Za pół godziny na placu głównym, sto dwadzieścia osiem. Tylko się nie spóźnij.

Krystian tak, jak kapitan mu rozkazał, dokładnie po upływie trzydziestu minut pojawił się na placu głównym. Było ciemno i cholernie zimno, więc stał jak ostatnia sierota, obejmując się ramionami.
Rozejrzał się dookoła, zatrzymując wzrok na budynku, w którym mieszkał on, kapitan i jeszcze niedawno jego grupa. Skrzywił się mimowolnie, przenosząc wzrok na jedną z lamp, która oświetlała plac. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, czego do cholery mógł chcieć Dymitr?
Mimowolnie wyprostował się, kiedy dostrzegł jego wysoką sylwetkę opuszczającą blok czwarty. Mężczyzna wyglądał dosyć przerażająco w ostrym świetle lamp. Co gorsza miał na sobie gruby płaszcz, który chronił go przed ziąbem.
— Nie patrz się jak matoł — przywitał go Dymitr. — Na rozgrzewkę osiem okrążeń. Po całej długości placu.
Krystian zmarszczył brwi. Wiedział, że to jest zemsta tego skurwysyna za to, co mu nagadał na ostatniej misji. Dymitr po prostu musiał uratować swoją twarz, inaczej chyba nie mógłby spokojnie spać, pomyślał. Wtedy to nawet nie zastanawiał się nad tym, co mówi i że takie zachowanie jest niedopuszczalne dla szeregowego. Ale wtedy był niemal stuprocentowo pewny, że zginą, nie miał zamiaru w ostatnich chwilach swojego życia być popychanym przez kogoś takiego jak Dymir, który uwielbiał czuć władzę.
Zasalutował i bez zbędnych słów, a także bez najmniejszego skrzywienia, ruszył, aby wykonać polecenie. Wydawało mu się, że Dymitr liczył na jakiś rodzaj sprzeciwu.
I rzeczywiście, Dymitr był niepocieszony, kiedy jego podwładny zaczął biec. Irytował się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że Krystian dawał radę. Nie docenił go, święcie wierzył, że wymięknie już po czwartym okrążeniu. Całe szczęście, że to dopiero rozgrzewka, Dymitr przyznał, że musi stać się bardziej cierpliwy. Cierpliwość popłaca.
— Czas masz gorzej niż średni. Nie starałeś się chyba, co? — zapytał Krystiana, kiedy ten w końcu stanął przed nim, dysząc głośno i kładąc ręce na kolanach. — Ale nic straconego, teraz popracujemy nad twoją siłą. Wiesz, co to siła, Polaku? Jak na ciebie patrzę, widzę tylko cienki przecinek. Nawet kucharka mogłaby cię powalić jednym uderzeniem.
Krystian zmarszczył brwi. Na końcu języka miał już jakąś uwagę na temat gadatliwości Dymitra, ale przełknął ją. Nie miał zamiaru dawać mu satysfakcji, więc jedynie wyprostował się i czekał na kolejne polecenia.
— Umiesz robić pompki, Polaku?
— Tak jest, sir! — odkrzyknął, niemal z wigorem, prostując się, jak na wyszkolonego żołnierza przystało. Niemal z radością obserwował niezadowolone skrzywienie na twarzy swojego kapitana. Ten spodziewał się pewnie innej odpowiedzi, może i nawet kolejnej wiązanki słów, jaka miała miejsce podczas misji.
— Więc na co czekasz? Na ziemię! — warknął Dymitr, resetując stoper i włączając go, zanim Krystian zdążył zrobić chociaż jedną pompkę. — Radziłbym ci robić je dokładnie, żadnej koślawej nie policzę.
Krystian zacisnął usta, opadając na przedramiona. Zaczął równomiernie opadać i unosić się. Był silny, więc pierwsze trzydzieści pompek zrobił bez większego wysiłku, nawet po tym biegu „na rozgrzewkę”, jaki zaserwował mu Dymitr. Gdyby to jeszcze był zwykły trucht, myślał, gdy wciąż wykonywał ćwiczenie, prawdopodobnie nie poczułby zmęczenia, jednak jego wspaniałomyślny kapitan ciągle go pospieszał.
Poczuł, że zaczyna mu być gorąco w wojskowym mundurze. Miał ochotę ściągnąć chociażby tę cienką kurtkę, a najlepiej to rozebrać się do pasa, ale wiedział, że to może skończyć się powrotem do bloku szpitalnego. Był niemal pewny, że te pompki, a dochodził już do stówy, to tylko początek rozrywki.
— Wystarczy — zarządził nagle Dymitr, robiąc minę, która miała wyrażać, że było gorzej niż źle. — Po apokalipsie standardy przyjęć do wojska drastycznie się obniżyły. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie walka z zarażonymi, wciąż siedziałbyś w tej swojej Polsce? Kim byś tam był, co? Odpowiedz!
Krystian spojrzał na niego, unosząc swoją grubą brew, którą przecinała cienka blizna. Westchnął i zapominając na chwilę o sobie, jako o żołnierzu, odparł:
— Prawdopodobnie byłbym właśnie na studiach informatycznych, a później pracował w jakiejś firmie, zarabiał masę pieniędzy i nie martwiłbym się o przeżycie — powiedział, wbijając w niego puste spojrzenie. — A ty, kimbyś był?
Dymitr niespodziewanie roześmiał się głośno, wyraźnie rozbawiony. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się odpowiedzieć:
— Ja byłbym tu gdzie teraz, jedyna różnica jest taka, że miałbym przed sobą lepszego żołnierza.
Krystian uśmiechnął się lekko. Ten facet budził w nim sprzeczne uczucia, bawił i irytował jednocześnie.
— W takim razie, bardzo mi przykro — zironizował. — Co teraz?
— Brzuszki, oczywiście. Na początek dwieście.
Krystian położył się na asfalcie, zakładając ręce za głowę. Unosił głowę najwyżej jak mógł i opadał z powrotem na ziemię. Dymitr stał nad nim, przypatrując mu się z uwagą.
— Szybciej, nie mam całego dnia — mówił, niezadowolonym tonem. — Przykładaj się do tego trochę, tak to możesz podłogę w kiblu wycierać. Wiesz, jak wyglądają brzuszki? Włóż w to trochę energii — narzekał, aż w końcu, kiedy Krystian myślał, że mięśnie jego brzucha eksplodują, Dymitr kazał mu przerwać. — Pora na przysiady.
Trwało to długo, naprawdę bardzo długo. Jeżeli Krystian kiedykolwiek myślał, że trenując sam, ciężko pracował, to się przeliczył. Dymitr zadawał kolejne, coraz dziwniejsze i, co chyba najważniejsze, coraz bardziej męczące ćwiczenia. Dwieście pompek na jednej ręce, kolejne dwieście na drugiej, na dobitkę następne okrążenia placu, a później było tylko gorzej, bo przenieśli się na tor treningowy. Bieg przez opony, przechodzenie przez mur, czołganie się w błocie… Po tym wszystkim Krystian wyglądał gorzej od rozkładającego się zombie. Dyszał ciężko, podnosząc się z ziemi i ocierając brudną twarz. Że też popołudniu musiało padać…
Dymitr popatrzył na niego, zadowolony ze swojego osiągnięcia. Uniósł wyżej brodę, podchodząc do Krystiana.
— Wyglądasz jak gówno — stwierdził z wyrazem mściwej satysfakcji. — Spodziewaj się kolejnych treningów, bo jesteś w żałosnej formie. Teraz idź się wykąpać, śmierdzisz na kilometr. Jeszcze sprowadzisz tutaj zarażonych samym swoim zapachem. — Uśmiechnął się, po czym odszedł. Akurat, gdy wchodził do budynku, po raz kolejny się rozpadało.
Krystian otarł czoło i wlekąc nogę za nogą, podążył do budynku. Rozejrzał się jeszcze dookoła, zatrzymując wzrok na grupce wojskowych, przebiegających tuż obok. Przynajmniej nie tylko on tego wieczora dostał wycisk.
Wszedł do budynku i niemal od razu skierował się do, pustej teraz, sali, w której spał. Nie miał pojęcia, jak uda mu się tu zasnąć z myślą, że jeszcze kilka dni temu tak denerwował go chrapiący chińczyk. Zabrał swoje najpotrzebniejsze przybory do mycia i w samych majtkach ruszył do łazienki.
Ta była pusta, więc bez zastanowienia rozebrał się i stanął pod prysznicem, spłukując z siebie zaschnięte już błoto. Przymknął ciążące mu powieki, stając pod ciepłym strumieniem wody i nie ruszając się przez chwilę. Drgnął dopiero, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi. Obejrzał się przez ramię, taksując zdziwionym wzrokiem Dymitra.
Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco, widząc jego reakcję. Nie odezwał się jednak. Zamiast tego zrobił coś innego. Jednym szybkim ruchem ściągnął koszulkę, którą rzucił na krzesło przy wejściu. Później zsunął z bioder bokserki. Niestety ustawił się od Krystiana tyłem, więc ten widział jedynie jego pośladki. Dopiero po chwili odwrócił się i z szamponem w ręku wmaszerował pod jeden z pryszniców. Niefortunnie mieszczący się naprzeciwko natrysku Krystiana.
Szeregowy przeklął w myślach, odrywając wzrok od ładnie umięśnionego ciała swojego przełożonego. Cholera, jak bardzo Dymitr irytujący by nie był, trzeba było mu przyznać, że był pociągającym mężczyzną.
Odetchnął ciężko, szybko myjąc swoje krótkie, czarne włosy i pozbywając się z nich piachu. Nie mógł się teraz podniecić. W ogóle, nie mógł mu dać żadnego znaku, że ten go pociągał, bo chyba skończyłby rozstrzelany na pierwszej, lepszej ścianie.


7 komentarzy:

  1. Cudowne, po prostu cudowne. Brak mi słow. Jestem pod wrażeniem. Obawiam się, że nie uda mi sie stworzyc żadnego kreatywnego komentarza. Nie potrafie sie teraz skuic, chce wiecej rozdzialow! Kiedy bedzie nastepny? prosze, prosze, oby szybko <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Klikalam codziennie ( a to ok. 34 razy by wyszlo xD) i jaka radosc, gdy widze to co widze <3 rozdzial bardzo mi sie podobal. Znecanie sie na treningu...brzmi znajomo o_O wiem co biedne miesnie Krystiana czuja...ale deszczu nie zazdroszcze -,- Bidnemu Polakowi jeszcze Sz. P Dymitr pod prysznice wparowal o-o nic tylko czekac na cd. *-* (za bledy przepraszam- pisalam z tel. ^^)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh my. Podoba mi się to, że poznajemy rzeczy też z punktu widzenia Dymitra (jej, to imię, prześladuje mnie teraz). No i więcej interakcji między naszymi panami, aw yiss.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    fantastyczny rozdział, no tego to się nie spodziewałam, Dymitr uratował Krystiana.... cały praktycznie oddział został wybity, chociaż szkoda mi tego niemca.... Dymitr zastosował specjalny trening Krystianowi...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha tekst na końcu mnie rozbawił :D "Bo chyba skończyłby rozstrzelany na pierwszej, lepszej ścianie."- to było prze :D super rozdział a opowiadanie wciąga coraz bardziej ^_^ lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolejny świetny rozdział, ale rozdziera mnie strata tego tchórzliwego Niemca :c Uch, zdążyłam go polubić, bardzo.

    OdpowiedzUsuń