Otworzył oczy i niemal od razu je zamknął, gdy zaatakowało go przeraźliwie jasne światło. Umarł? Nie, gdyby umarł, głowa by go tak nie bolała, a żołądek nie ściskał się, jakby miał zaraz zwrócić wszystko, co zjadł. A paradoksalnie czuł, że od dłuższego czasu nie jadł nic.
— Obudził
się pan? — usłyszał cichy, kobiecy głos. Zamruczał coś pod nosem, nie
odpowiadając. I później chyba znowu zasnął, bo gdy z powrotem otworzył oczy,
nie zaatakowało go żadne światło. Było ciemno. Stęknął, rozglądając się
dookoła. Leżał na łóżku szpitalnym, w sali, w której znajdowały się jeszcze
trzy puste posłania.
Głowa
bolała go niemiłosiernie, ale nawet się nie skrzywił, tylko podniósł do siadu,
zauważając, że jest podłączony do kroplówki, a jego przedramię owinięto
bandażem. Nagle drzwi uchyliły się, wpuszczając do pomieszczenia smugę światła
z korytarza. Przed jego łóżkiem stanęła młoda, szczupła kobieta.
— Jak się
pan czuć? — zapytała z mocnym, rosyjskim akcentem. Podeszła do niego i położyła
mu rękę na czole. — Mieć pan duże szczęście — dodała swoim łamanym angielskim.
— Co? —
zapytał, marszcząc brwi i spoglądając na jej ładną twarz. Mogła mieć z
dwadzieścia kilka lat, nie więcej. I była bardzo ładna, zauważył niemal od
razu.
— Jestem
Maria — powiedziała i uśmiechnęła się. Miała małe, równe zęby i dołeczki w
policzkach. Krystian zapatrzył się na nią przez dłuższą chwilę, starając się
skupić.
— Jak się
tutaj znalazłem? — zapytał świszczącym, charkliwym głosem. Dopiero teraz, kiedy
chciał powiedzieć coś więcej niż tylko „co?”, zdał sobie sprawę, że ma
nieprzyjemnie zaciśnięte gardło. Ledwo przełykał ślinę.
— Dużo
szczęścia — powtórzyła kobieta, łapiąc go za twarz i dwoma palcami rozszerzając
powiekę. Drugą ręką zaświeciła mu latarką w oko i nie puściła go nawet, gdy
próbował się wyrwać. — Twój kapitan przynieść cię tutaj. Uratować życie.
Spojrzał
na nią, z początku nie rozumiejąc. Że jak to tak, Dymitr? Ten skurwiel, co z
zimną krwią zabił najpierw Noego, a następnie Azjatę, którego imienia Krystian
nie pamiętał?
— On…? —
zapytał, nie potrafiąc dokończyć zdania. — Jesteś pewna? — Zaczynał powoli
sobie przypominać, jak został zaatakowany przez nieumarłego. — Kurwa! —
wrzasnął nagle po polsku, oglądając dokładnie swoje przedramiona i klatkę
piersiową. — Zostałem ugryziony? — zapytał jeszcze, patrząc na nią z paniką.
— Nie —
zaprzeczyła, łapiąc go za ramiona i przyciskając do łóżka. — Spokojnie. Nie
zostałeś ugryziony. Uderzyło cię w głowę, brak przytomności, wstrząs mózgu —
mówiła nieskładnie, wciąż starając się go uspokoić.
Odetchnął
ciężko, opadając na poduszkę. Czyli jednak przeżyli, przemknęło mu przez myśl,
kiedy zamykał oczy. A skoro przeżyli, to jego dalszy byt w jednostce nie
wyglądał najciekawiej. Uśmiechnął się krzywo pod nosem na wspomnienie swojej kłótni
z kapitanem.
— A co z
nim? — zapytał, otwierając oczy i spoglądając na nią. Wydawała się zaskoczona
tym pytaniem.
— On nic
nie jest. Wasz oddział nie przeżyło wielu. On był tu wczoraj u ciebie, pytać,
jak się czujesz.
Krystian
spojrzał na nią, nie kryjąc już zdziwienia. Nawet uchylił usta, nie wiedząc, co
powiedzieć. Że ten arogancki dupek pytał o jego stan zdrowia? Czy aby na pewno
Maria nie pomyliła go z kimś innym?
— A teraz
leż spokojnie — powiedziała, pochylając się nad nim, żeby sprawdzić mu głowę.
Krystian przełknął, widząc jej biust zaledwie kilka centymetrów od swojego
nosa.
—
Vykhodit — usłyszeli nagle, a lekarka podskoczyła, ocierając się piersiami o
twarz pacjenta. W drzwiach stał Dymitr, który, jak wskazywała jego mina, nie
był w najlepszym nastroju. Krzyknął coś do niej, a Krystiana przeszedł dreszcz,
kiedy usłyszał jego ostry akcent. Lekarka spłonęła rumieńcem i odsunęła się od
niego szybko, poprawiając przewieszony przez szyję stetoskop. Na odchodnym
rzuciła jeszcze w stronę Krystiana pełne obawy spojrzenie.
Chłopak
popatrzył na kapitana stojącego w nogach jego łóżka. Zmarszczył brwi, po czym
powoli podniósł się do siadu. Odchrząknął i wymruczał ciche:
—
Dziękuję.
Dymitr
obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem. Dopiero teraz Krystian zobaczył, że na
szyi miał bandaż, wystający mu znad munduru.
— Jest za
co. — Chłopak zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zbyt dużo w tym momencie
zawdzięczał temu człowiekowi. Westchnął ciężko, bezwiednie pocierając swoje
przedramię owinięte bandażem, po czym uśmiechnął się krzywo i zaśmiał
chrapliwie.
— Ciężko
jest się ciebie pozbyć, co?
Dymitr
zrobił wściekłą minę, zaciskając pięści na poręczy łóżka. Nachylił się nad nim.
—
Przeżyło czterech ludzi. Ja, kierowca, żołnierz który został przy autokarze i
ty. Możesz zacząć klepać dziesiątki, bo na następnej misji nie przeżyjesz.
Krystian
najpierw szeroko otworzył oczy, a gdy sobie zdał sprawę z tego, jak wielką
grupą jechali na misję, aż zrobiło mu się słabo. Przełknął ślinę, nie wiedząc,
co powiedzieć.
— Zdawali
sobie sprawę z wyniku, prawda? I wysłali na taką misję nieprzeszkolony oddział?
— zapytał, nie patrząc na niego. Wbił wzrok w okno, za którym widział koronę
jakiegoś drzewa i ciemne, nocne niebo.
Dymitr
westchnął ciężko, na kilka sekund ściągając swoją maskę bezwzględnego
wojskowego. Przymknął oczy, jakby starał się uspokoić. Wciąż jednak miał pięści
zaciśnięte na poręczy łóżka. Jego knykcie pobielały od siły uścisku.
— Nie
spodziewali się takiej inwazji zarażonych. Dowództwo i naukowcy wciąż
zastanawiają się, dlaczego w tym sektorze było ich tak wielu.
Najprawdopodobniej przyszli jeszcze z innych części miasta.
Krystian
już otwierał usta, żeby zapytać o coś, gdy zamarł, przypominając sobie o swoim
koledze, który jechał z nim na misję. Drgnął nerwowo, wbijając w Dymitra nieco
przerażone spojrzenie.
— A co z
Heinzem? Heinz Müller! Numer sto dziewiętnaście be, o ile się nie mylę —
powiedział, nie panując nad swoim głosem. Zresztą, mało go teraz obchodziło to,
jak mógł wypaść w oczach Dymitra. Musiał dowiedzieć się, co z tym tchórzliwym
Niemcem, bo jeżeli zginął w szczękach potworów, to… To co wtedy? — zapytał
samego siebie. Nie wiedział, ale wiedział, że polubił szwaba.
— Z tym
Niemcem? — Mina Dymitra jawnie wskazywała na to, że niewiele obchodził go
żołnierz. Na jego ustach można było dostrzec nawet cień uśmiechu pełnego…
satysfakcji? Najwyraźniej. — Osobiście strzeliłem mu w głowę, jeżeli poprawi ci
to humor. Był jeszcze gorszy od ciebie, więc to naturalne, że zarażeni go
dopadli. Chociaż przeżył najdłużej ze wszystkich — powiedział, a teraz jego
twarz jaśniała w najbardziej bezwzględnym uśmiechu, na jaki potrafił się
zdobyć. Czerpał sporą przyjemność z widoku zaskoczenia i szoku Krystiana.
Chłopak
aż przesunął dłonią po twarzy, wbił spojrzenie w pościel. Jego oddech trochę
przyspieszył, gdy zdał sobie sprawę, że ten niemiecki idiota... nie żyje.
— I tak
cię to, kurwa, bawi? — warknął zza ręki, podnosząc powoli wzrok na uśmiechniętego
Dymitra. — Że zginął człowiek?! Takie to śmieszne?! — wrzasnął. — Ty skurwielu
— dodał już po polsku, kręcąc głową.
— Jak
śmiesz? — syknął kapitan, a jego twarz stężała. Złapał Krystiana za kostkę i
przyciągnął do siebie. Stojak z kroplówką przewrócił się na podłogę, ciągnąc
wenflon znajdujący się na przedramieniu chłopaka. Krystian krzyknął, zaskoczony
niespodziewanym atakiem. Krew z rozszarpanej żyły trysnęła, plamiąc idealnie
białą, wykrochmaloną pościel. Siła, z jaką Dymitr pociągnął go do siebie
sprawiła, że biodrami zatrzymał się na poręczy łóżka.
— Trzy
razy uratowałem ci życie. Gdyby nie ja, już dawno mógłbyś zginąć, niewdzięczny
szczeniaku!
— Skoro
masz ludzkie życie za nic, to po co mnie ratowałeś!? — wrzasnął w jego stronę,
próbując go odepchnąć i zignorować mroczki przed oczami. Wciąż jednak był
osłabiony, nie dał się więc rady wyswobodzić.
— Kto
powiedział, że za nic? — syknął Dymitr, przyciągając go jeszcze bliżej.
Pozycja, w której się znaleźli była dość dwuznaczna. Oboje jednak, zaślepieni
wściekłością, nawet nie zwrócili na to uwagi. — Nie masz pojęcia, jak wygląda
prawdziwe wojsko. Nie ma granicy między dobrem i złem, dura! Dla ciebie
istnieją tylko nieumarli. Nie masz pojęcia, jak to jest dokonywać wyboru na
ludziach, którzy mają szansę, żeby żyć. Jak to jest decydować o ich losie,
dura, skończony dura.
Krystian
uśmiechnął się krzywo pod nosem i prychnął pogardliwie. Pokręcił głową.
— I mówi
to ktoś, kto tak po prostu zabił człowieka, bo mu się kolor skóry nie podobał —
warknął i poruszył nogą, którą Dymitr ciągle trzymał w żelaznym uścisku. — Puść
— powiedział. — Gdybym wiedział, że tak wygląda wojsko po apokalipsie, nie
pchałbym się tu.
— Ale się
wepchałeś do mojego oddziału i zostaniesz w nim, choćbym miał ci uciąć nogi —
warknął Dymitr, a jego usta wykrzywiły się w grymasie. Teraz wcale nie
przypominał siebie. Z zaczerwienionymi policzkami i strużką potu spływającą po
czole, jego oczy błyszczały nienaturalnie.
— Kolor
skóry? Musiałem zabić kogoś z was i wybór padł na murzyna, ale to nie znaczy,
że jestem rasistą. Dzięki jego śmierci, ty przeżyłeś. Gdybyś mógł cofnąć czas,
poświęciłbyś się za niego?
Krystian
zmarszczył brwi. Oczywiście, że nie poświęciłby się, tamten facet nie był dla
niego nikim ważnym. Nie odpowiedział jednak na pytanie, tylko znów poruszył
nogą.
— Puść
mnie, zanim zakrwawię całą pościel — burknął.
Dymitr
złapał go znienacka za rękę, zaciskając palce na ranie.
— Możesz
mi wierzyć, że pościel jest twoim najmniejszym problemem — syknął, wpatrując
się w Krystiana z gniewem. Był ciekawy, czy chłopak wytrzyma. Wytrzymał. Puścił
go w końcu i bez słowa wyszedł z pomieszczenia, mijając w drzwiach wyraźnie
podenerwowaną Marie.
Dopiero
kiedy wyszedł już z budynku medycznego, pozwolił sobie odetchnąć. Oparł się
przedramieniem o mur i starał się uspokoić. Wciąż czuł pulsowanie w skroniach,
krew szumiała mu w uszach. Jak od wybuchu, który, najprawdopodobniej w tej
niewielkiej, sterylnie czystej sali właśnie nastąpił.
To nie
było tak, że w swojej karierze nie poznał nieposłusznych żołnierzy. Było ich
wielu. Jedni albo już nie żyli, albo byli jednymi z najlepszych. Dzięki niemu.
Potrafił złamać każdego i z tego czerpał satysfakcję. Był jednym z najlepszych,
w końcu nie każdy zostaje kapitanem w wieku dwudziestu pięciu lat. Teraz miał dwadzieścia
siedem i awans gwarantowany. Ze względu na skomplikowaną sytuację polityczną,
skrajny stan wojska, za swoje dotychczasowe osiągnięcia, upór i skuteczność w
działaniu. Za bezwzględność, za to również może zostać generałem. Jego szybki,
a raczej ekstremalny awans zawdzięcza jeszcze komuś. Nie osiągnąłby tego, kim
jest aktualnie, bez pomocy swojego ojca.
Odetchnął
ciężko, w końcu się uspokajając. Złapał oddech i na powrót stał się sobą.
Chłodnym, aroganckim i bezlitosnym kapitanem, dla którego dyscyplina jest
najważniejsza.
Nie
wiedział, nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego jeszcze nie zabił tego
dzieciaka. Dlaczego uratował go dwa dni temu i teraz pozwolił mu siebie
obrażać. Dlaczego nie zabił go już wcześniej, w drodze do laboratorium. Mógł to
zrobić, a jednak się zawahał, wciąż wybierał rozwiązania, dzięki którym ten
chłopak mógł przeżyć.
Być może
chciał go w końcu złamać. Rzeczy, które przychodzą nam najtrudniej, którym
musimy poświęcić wiele czasu, uwagi i cierpliwości są najbardziej wartościowe.
Prawdopodobnie tak było i z tym Polakiem. Nie dopuszczał do siebie innej opcji.
Nie chciał nawet myśleć o reszcie powodów, przez które ten chłopak wciąż żył.
Skierował
się do budynku dowództwa, mając nadzieję, że może w końcu udało się
specjalistom dość do tego, dlaczego w strefie zamkniętej, w sektorze ósmym
pojawiło się tak wielu nieumarłych, dlaczego — w przeciwieństwie do innych
zombie — wykazywali taką wolę przetrwania? Wszystkich, nawet pułkowników,
zaskoczyło to, że z akcji wróciło jedynie czterech żołnierzy. Zarażeni, pomimo
że dziesiątkują ludzkość, nie są przeciwnikiem sprytnym ani wymagającym. Nie
potrzeba robić na nich zasadzek, uników, a tym bardziej obmyślać taktyk
zbrojnych. Wystarczy strzelić w głowę. Przy obecnej sytuacji panującej na
świecie, potrafi zrobić to przeszło dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy mają
dostęp do broni. Rodzi się więc pytanie: dlaczego zombie przechytrzyło
człowieka? Dlaczego zginęło tak wielu żołnierzy, którzy — pomimo że dopiero
przyjechali do Witebska — mieli doświadczenie. Nikt nie zabrał ludzi z ulicy,
nie wręczył im broni i nie kazał nazywać się żołnierzami. Do sektora ósmego
pojechali ci, którzy wiedzieli, czym jest wojsko. Znali armię na tyle, żeby
poradzić sobie ze świeżo zamkniętym sektorem.
Dymitr
mógł wejść do budynku dowództwa dopiero, kiedy przyłożył kartę identyfikacyjną
do drzwi. Zmierzając korytarzem do sali zebrań, minął amerykańskiego generała,
z którym jeszcze wczoraj rozmawiał o misji. Mężczyzna zatrzymał się, widząc go.
— Właśnie
chciałem cię znaleźć — oznajmił — chodź ze mną, wszyscy chcą z tobą jeszcze raz
porozmawiać.
Dymitr
kiwnął głową i skierował się za pułkownikiem do pokoju obrad.
Krystian
leżał w łóżku szpitalnym, tępo wpatrując się w jasną ścianę oświetloną słabą
poświatą lampki, jaka stała obok niego, na stoliku. Przypomniało mu się
wydarzenie w piwnicy. Ten chłopiec z nacięciami na przedramionach, jego
przerażone, a zarazem agresywne spojrzenie i dziewczyna, która się na nich
zaczaiła. Przeczekała w tamtym składziku i w najodpowiedniejszym momencie
zaatakowała. Po lwie, tygrysie, czy nawet psie, można byłoby się tego spodziewać,
ale nie po zarażonych K111. Oni nie byli zdolni do takich strategii
łowieckiech. Oni nie myśleli.
Westchnął.
Martwiła go też liczba zarażonych, która ich zaatakowała. Jeszcze nigdy nie
widział ich tylu w jednym miejscu. Nawet na samym początku epidemii, kiedy to
jego miasto, Warszawa, pogrążyło się w totalnym chaosie.
—
Stworzyłeś trzy grupy. Jedną, najmniejszą, zostawiłeś przy autokarze. Drugą
wysłałeś w teren, a trzecią dowodziłeś ty.
— Tak —
odpowiedział Dymitr, stojąc przy szerokim stole, na którym rozłożone były nie
tylko białoruskie i europejskie mapy. Dostrzec można było wyniki badań, zdjęcia
rentgenowskie i wykresy gęsto zapisanych liczb. Co znaczyły? Dymitr nie miał
pojęcia, podejrzewał, że były to jakieś współrzędne.
— Wiesz,
co stało się z grupą w mieście? — zapytał ktoś po raz setny, a Dymitr po raz
setny odpowiedział tak samo.
—
Najpierw usłyszeliśmy strzały, późnij, nie więcej niż po pół godzinie, rozległy
się wybuchy.
— Wybuchy
— zasępił się jeden z wojskowych. — Żołnierze musieli zdecydować, że najlepszym
rozwiązaniem będzie śmierć.
Każdy z
żołnierzy miał przy sobie granat ręczny, dzięki któremu mógł samodzielnie się
detonować w sytuacji, w której został zarażony wirusem K111. Niestety do
sytuacji takich dochodziło niezwykle rzadko, żołnierze zawsze mieli świadomość,
że przeżyją, że wirus nie odbierze im człowieczeństwa.
— Są już
informacje, czy z innych zamkniętych stref zarażeni przeszli do sektora ósmego?
— Dobrze
się czuć? — zapytała Maria, która weszła do sali. Odwrócił się do niej i
uśmiechnął lekko.
— Jasne.
— Pokiwał głową. Nie mógł jednak przestać myśleć o ataku tych zombie,
dziewczynie i chłopcu. Zdawał sobie sprawę, że rząd robił eksperymenty na
zarażonych, w końcu w jakiś sposób musieli pozyskać cenne informacje o wirusie.
Jednak…
— A ręka?
Jak ręka czuć? — pytała dalej.
Spojrzał
na rękę, a następnie na nowy wenflon, który wbiła mu lekarka kilka minut po
wyjściu Dymitra z sali. Na początku kobieta przeraziła się ilością krwi,
Krystian od dziecka miał problemy z jej krzepnięciem, a później, ku zdziwieniu
chłopaka, ta zaczęła przeklinać pod nosem po białorusku.
— Mówisz
o kapitanie? — zapytał wtedy, uśmiechając się pod nosem. Kobieta uniosła na
niego wzrok, po czym wzruszyła ramionami.
— Mówić
ogólnie. O wojskowych skurwielach. — Krystian nie potrafił powstrzymać
rozbawionego parsknięcia.
— Twój
angielski jest tragiczny, ale za to przeklinasz perfekcyjnie! — zaśmiał się.
Maria też uśmiechnęła się lekko, ukazując rząd równych, ładnych zębów.
— Ty mnie
padabaješsia — powiedziała, siadając na brzegu łóżka. — To znaczy, lubię cię —
poprawiła się nagle.
— I tak
bym zrozumiał — odparł.
— Ty
Polak, tak? — Kiwnął w odpowiedzi głową. Zastanawiał się w tamtym momencie, co
taka urocza dziewczyna robi w samym centrum piekła. Bo to labolatorium,
Witebsk, Białoruś, a nawet całą ziemię z pewnością można było nazwać piekłem. —
I ty długo już tu? Bo ja zacząć pracę niedawno. Ja nie wiedzieć.
— Nie,
niedawno przyjechałem — odpowiedział. — A ty, skąd jesteś? I co tu robisz?
— Żyć
trzeba. Dziś nie wiadomo co jutro. A dobrze płatne tu, tylko że język. Ja
rozumiem, ale nie potrafię mówić, rozumiesz? — Pokiwał głową, na znak, że wcale
nie jest tak niezrozumiała, jak myśli. Uśmiechnęła się, jakby z ulgą. — Jestem
z Witebska, ze strefy, w której byłeś — wytłumaczyła. — A teraz muszę iść,
saldat. Pracuję tu, nie rozmawiam z żołnierzami — zaśmiała się, wstając.
— Jasne —
mruknął, odprowadzając ją wzrokiem.
—
Kladzieciesia spać i adpačyć — powiedziała jeszcze.
— Wiesz
co? Lepiej mów po Bułgarsku, prędzej zrozumiem niż ten twój łamany angielski —
zaśmiał się, na co ona również uśmiechnęła się szeroko i pokręciła z
rozbawieniem głową.
—
Spakojnaj nocy — powiedziała jeszcze i wyszła, zostawiając go samego ze swoimi
rozmyślaniami na temat ostatnich wydarzeń.
—
Wysłaliśmy helikopter, żeby jeszcze raz sprawdził, w jakich stanach są
pozostałe sektory. Podejrzewamy, że nieumarli przenieśli się do sektora ósmego
w poszukiwaniu pożywienia. Jest to ostatnio zamknięta strefa i
najprawdopodobniej zwabił je zapach krwi.
— Nie, to
nie mogło być to — zaprzeczył jakiś naukowiec, obecny na zebraniu. — Zombie to
nie rekiny, nie czują krwi z kilku kilometrów. Nie zapominajmy, że to wciąż w
jakimś stopniu ludzie. Ich zmysły nie przekształciły się w receptory, które
posiadają drapieżniki.
— Musimy
wysłać oddział do ochrony niezakażonych terenów. Jeżeli tego nie zrobimy,
będziemy mieli do czynienia z całym Witebskiem pełnym nieumarłych.
Dymitr
schował twarz w dłoniach, zmęczony, wściekły i bezradny. Czuł, że coś jest nie
tak, że walka z zombie stanie się od tej pory jeszcze gorsza. Dlaczego? Nie
miał pojęcia, nikt z obecnych w sali również nie potrafił odpowiedzieć mu na to
pytanie. Jakby tego było mało, miał wrażenie, że naukowcy błądzili jak
kilkuletnie dzieci. Zamiast szukać antidotum na K111, zajmowali się badaniem
życia pantofelków i innych drobnoustrojów. Świat w mniejszym lub większym
stopniu poradził sobie z wirusami, na Boga! Stworzył lekarstwo na malarię,
dżumę, czy cholerę. Przed apokalipsą medycyna stała na niezwykle wysokim
poziomie, tworzono urządzenia, które odczytywały intencje mózgu, wyhodowano
nawet pieprzony ludzki zarodek! A oni nie potrafili sobie poradzić z K111.
Żałosne.
Dymitr
nie czekając na zakończenie zebrania, wyszedł z niego bez słowa.
—
Krystian? — Maria podniosła spojrzenie znad biurka, wbijając w niego swoje
oczy. Uśmiechnął się w jej stronę mimowolnie. — Twój kapitan powiedzieć mi, że
masz stawić się dziś przed jego pokojem. Ale ja nie viedaju czemu. — Wzruszyła
bezradnie ramionami.
Od
momentu kiedy trafił na oddział szpitalny, minęło kilka dni, które dłużyły mu
się niemiłosiernie na wspominaniu wydarzeń ze strefy ósmej. Gdyby nie Maria, to
prawdopodobnie zwariowałby w tych czterech, białych ścianach, bo tylko ona do
niego zaglądała i z chęcią z nim rozmawiała. Od czasu do czasu pojawiał się też
lekarz, John Porter, z tego co Krystian pamiętał. Mężczyzna miał idealny,
angielski akcent i jak mu się pochwalił, pochodził z Londynu.
— Dzięki
— odparł. — To ja już lepiej pójdę, bo mnie zabije. — Twarz Marii przez chwilę
wyrażała zdziwienie, dopiero po chwili lekarka uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
—
Powodzenia — powiedziała po polsku.
— Jesteś
pewna, że dalej chcesz ze mną rozmawiać po angielsku? Mieszając polski i
białoruski szybciej się dogadamy — zażartował.
— Idź ty
już lepiej — odpowiedziała mu ze śmiechem, machając ręką, aby się pospieszył.
Wzruszył jedynie ramionami i skierował się do wyjścia z budynku szpitalnego.
Miał na
sobie nowy mundur, jaki dostał od wojska. Tamten prawdopodobnie do niczego już
się nie nadawał, zresztą pamiętał, że w kilku miejscach ubrudzony był krwią i
podarty przez skakanie z dachu na dach. Jednak, mimo wszystko, wolałby najpierw
iść do pokoju (który prawdopodobnie był pusty, w końcu jego oddział został zdziesiątkowany).
Ale nie mógł, skoro Dymitr go wzywał. I tak już miał na pieńku z tym gościem,
nie chciał sobie dokładać kłopotów.
Ruszył
więc od razu pod pokój numer dziesięć, który znajdował się niedaleko jego sali.
Każdy z dowódców miał sypialnię w budynku, w którym znajdował się jego oddział,
a pokój Dymitra znajdował się nawet na piętrze Krystiana.
Chłopak
wziął głęboki oddech, uniósł dłoń i zapukał głośno. Odczekał dłuższą chwilę, aż
usłyszał z wnętrza pokoju przyzwolenie na wejście. Sięgnął do klamki i nie
wahając się, otworzył drzwi.
Dymitr
siedział przy biurku. Obuty w ciężkie, wojskowe obuwie oparł nogi o blat. W
ręku trzymał kieliszek z czystym płynem — najprawdopodobniej wódką.
— Jak się
czujesz? — zapytał, wskazując na wolne krzesło.
Krystian
spojrzał na niego zdziwiony, rozglądając się po małym pomieszczeniu. Myślał, że
kapitanowie mają większy luksus. Mieściło się tu jednoosobowe łóżko, biurko,
stojące pod oknem, dwa krzesła i prosta, wysoka szafa znajdująca się niedaleko
drzwi.
Ruszył w
stronę wskazanego miejsca, bo nie chciał stać jak ten idiota na środku pokoju.
Obserwował swojego kapitana uważnie, który chyba najtrzeźwiejszy nie był.
— Dobrze
— odparł, siadając na krześle.
—
Świetnie. — Dymitr uśmiechnął się lekko, biorąc solidny łyk z kieliszka. — Nie
obrazisz się, że cię nie poczęstuję? — zapytał, stawiając szkło na blacie i
sięgając pod biurko po butelkę wódki. — Nie wiem, czy twoja pusta pała by to
wytrzymała— przyznał, nalewając alkoholu do szklanki. — Za pół godziny na placu
głównym, sto dwadzieścia osiem. Tylko się nie spóźnij.
Krystian
tak, jak kapitan mu rozkazał, dokładnie po upływie trzydziestu minut pojawił
się na placu głównym. Było ciemno i cholernie zimno, więc stał jak ostatnia
sierota, obejmując się ramionami.
Rozejrzał
się dookoła, zatrzymując wzrok na budynku, w którym mieszkał on, kapitan i
jeszcze niedawno jego grupa. Skrzywił się mimowolnie, przenosząc wzrok na jedną
z lamp, która oświetlała plac. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, czego do
cholery mógł chcieć Dymitr?
Mimowolnie
wyprostował się, kiedy dostrzegł jego wysoką sylwetkę opuszczającą blok
czwarty. Mężczyzna wyglądał dosyć przerażająco w ostrym świetle lamp. Co gorsza
miał na sobie gruby płaszcz, który chronił go przed ziąbem.
— Nie
patrz się jak matoł — przywitał go Dymitr. — Na rozgrzewkę osiem okrążeń. Po
całej długości placu.
Krystian
zmarszczył brwi. Wiedział, że to jest zemsta tego skurwysyna za to, co mu
nagadał na ostatniej misji. Dymitr po prostu musiał uratować swoją twarz,
inaczej chyba nie mógłby spokojnie spać, pomyślał. Wtedy to nawet nie
zastanawiał się nad tym, co mówi i że takie zachowanie jest niedopuszczalne dla
szeregowego. Ale wtedy był niemal stuprocentowo pewny, że zginą, nie miał
zamiaru w ostatnich chwilach swojego życia być popychanym przez kogoś takiego
jak Dymir, który uwielbiał czuć władzę.
Zasalutował
i bez zbędnych słów, a także bez najmniejszego skrzywienia, ruszył, aby wykonać
polecenie. Wydawało mu się, że Dymitr liczył na jakiś rodzaj sprzeciwu.
I
rzeczywiście, Dymitr był niepocieszony, kiedy jego podwładny zaczął biec.
Irytował się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że Krystian dawał radę. Nie
docenił go, święcie wierzył, że wymięknie już po czwartym okrążeniu. Całe
szczęście, że to dopiero rozgrzewka, Dymitr przyznał, że musi stać się bardziej
cierpliwy. Cierpliwość popłaca.
— Czas
masz gorzej niż średni. Nie starałeś się chyba, co? — zapytał Krystiana, kiedy
ten w końcu stanął przed nim, dysząc głośno i kładąc ręce na kolanach. — Ale
nic straconego, teraz popracujemy nad twoją siłą. Wiesz, co to siła, Polaku?
Jak na ciebie patrzę, widzę tylko cienki przecinek. Nawet kucharka mogłaby cię
powalić jednym uderzeniem.
Krystian
zmarszczył brwi. Na końcu języka miał już jakąś uwagę na temat gadatliwości
Dymitra, ale przełknął ją. Nie miał zamiaru dawać mu satysfakcji, więc jedynie
wyprostował się i czekał na kolejne polecenia.
— Umiesz
robić pompki, Polaku?
— Tak
jest, sir! — odkrzyknął, niemal z wigorem, prostując się, jak na wyszkolonego
żołnierza przystało. Niemal z radością obserwował niezadowolone skrzywienie na
twarzy swojego kapitana. Ten spodziewał się pewnie innej odpowiedzi, może i
nawet kolejnej wiązanki słów, jaka miała miejsce podczas misji.
— Więc na
co czekasz? Na ziemię! — warknął Dymitr, resetując stoper i włączając go, zanim
Krystian zdążył zrobić chociaż jedną pompkę. — Radziłbym ci robić je dokładnie,
żadnej koślawej nie policzę.
Krystian
zacisnął usta, opadając na przedramiona. Zaczął równomiernie opadać i unosić
się. Był silny, więc pierwsze trzydzieści pompek zrobił bez większego wysiłku,
nawet po tym biegu „na rozgrzewkę”, jaki zaserwował mu Dymitr. Gdyby to jeszcze
był zwykły trucht, myślał, gdy wciąż wykonywał ćwiczenie, prawdopodobnie nie
poczułby zmęczenia, jednak jego wspaniałomyślny kapitan ciągle go pospieszał.
Poczuł,
że zaczyna mu być gorąco w wojskowym mundurze. Miał ochotę ściągnąć chociażby
tę cienką kurtkę, a najlepiej to rozebrać się do pasa, ale wiedział, że to może
skończyć się powrotem do bloku szpitalnego. Był niemal pewny, że te pompki, a
dochodził już do stówy, to tylko początek rozrywki.
—
Wystarczy — zarządził nagle Dymitr, robiąc minę, która miała wyrażać, że było
gorzej niż źle. — Po apokalipsie standardy przyjęć do wojska drastycznie się
obniżyły. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie walka z
zarażonymi, wciąż siedziałbyś w tej swojej Polsce? Kim byś tam był, co?
Odpowiedz!
Krystian
spojrzał na niego, unosząc swoją grubą brew, którą przecinała cienka blizna.
Westchnął i zapominając na chwilę o sobie, jako o żołnierzu, odparł:
—
Prawdopodobnie byłbym właśnie na studiach informatycznych, a później pracował w
jakiejś firmie, zarabiał masę pieniędzy i nie martwiłbym się o przeżycie —
powiedział, wbijając w niego puste spojrzenie. — A ty, kimbyś był?
Dymitr
niespodziewanie roześmiał się głośno, wyraźnie rozbawiony. Dopiero po dłuższej
chwili udało mu się odpowiedzieć:
— Ja
byłbym tu gdzie teraz, jedyna różnica jest taka, że miałbym przed sobą lepszego
żołnierza.
Krystian
uśmiechnął się lekko. Ten facet budził w nim sprzeczne uczucia, bawił i
irytował jednocześnie.
— W takim
razie, bardzo mi przykro — zironizował. — Co teraz?
—
Brzuszki, oczywiście. Na początek dwieście.
Krystian
położył się na asfalcie, zakładając ręce za głowę. Unosił głowę najwyżej jak
mógł i opadał z powrotem na ziemię. Dymitr stał nad nim, przypatrując mu się z
uwagą.
—
Szybciej, nie mam całego dnia — mówił, niezadowolonym tonem. — Przykładaj się
do tego trochę, tak to możesz podłogę w kiblu wycierać. Wiesz, jak wyglądają
brzuszki? Włóż w to trochę energii — narzekał, aż w końcu, kiedy Krystian
myślał, że mięśnie jego brzucha eksplodują, Dymitr kazał mu przerwać. — Pora na
przysiady.
Trwało to
długo, naprawdę bardzo długo. Jeżeli Krystian kiedykolwiek myślał, że trenując
sam, ciężko pracował, to się przeliczył. Dymitr zadawał kolejne, coraz
dziwniejsze i, co chyba najważniejsze, coraz bardziej męczące ćwiczenia.
Dwieście pompek na jednej ręce, kolejne dwieście na drugiej, na dobitkę
następne okrążenia placu, a później było tylko gorzej, bo przenieśli się na tor
treningowy. Bieg przez opony, przechodzenie przez mur, czołganie się w błocie…
Po tym wszystkim Krystian wyglądał gorzej od rozkładającego się zombie. Dyszał
ciężko, podnosząc się z ziemi i ocierając brudną twarz. Że też popołudniu
musiało padać…
Dymitr
popatrzył na niego, zadowolony ze swojego osiągnięcia. Uniósł wyżej brodę,
podchodząc do Krystiana.
—
Wyglądasz jak gówno — stwierdził z wyrazem mściwej satysfakcji. — Spodziewaj
się kolejnych treningów, bo jesteś w żałosnej formie. Teraz idź się wykąpać,
śmierdzisz na kilometr. Jeszcze sprowadzisz tutaj zarażonych samym swoim
zapachem. — Uśmiechnął się, po czym odszedł. Akurat, gdy wchodził do budynku,
po raz kolejny się rozpadało.
Krystian
otarł czoło i wlekąc nogę za nogą, podążył do budynku. Rozejrzał się jeszcze
dookoła, zatrzymując wzrok na grupce wojskowych, przebiegających tuż obok.
Przynajmniej nie tylko on tego wieczora dostał wycisk.
Wszedł do
budynku i niemal od razu skierował się do, pustej teraz, sali, w której spał.
Nie miał pojęcia, jak uda mu się tu zasnąć z myślą, że jeszcze kilka dni temu
tak denerwował go chrapiący chińczyk. Zabrał swoje najpotrzebniejsze przybory
do mycia i w samych majtkach ruszył do łazienki.
Ta była
pusta, więc bez zastanowienia rozebrał się i stanął pod prysznicem, spłukując z
siebie zaschnięte już błoto. Przymknął ciążące mu powieki, stając pod ciepłym
strumieniem wody i nie ruszając się przez chwilę. Drgnął dopiero, gdy usłyszał
skrzypnięcie drzwi. Obejrzał się przez ramię, taksując zdziwionym wzrokiem
Dymitra.
Mężczyzna
uśmiechnął się kpiąco, widząc jego reakcję. Nie odezwał się jednak. Zamiast
tego zrobił coś innego. Jednym szybkim ruchem ściągnął koszulkę, którą rzucił
na krzesło przy wejściu. Później zsunął z bioder bokserki. Niestety ustawił się
od Krystiana tyłem, więc ten widział jedynie jego pośladki. Dopiero po chwili
odwrócił się i z szamponem w ręku wmaszerował pod jeden z pryszniców. Niefortunnie
mieszczący się naprzeciwko natrysku Krystiana.
Szeregowy
przeklął w myślach, odrywając wzrok od ładnie umięśnionego ciała swojego
przełożonego. Cholera, jak bardzo Dymitr irytujący by nie był, trzeba było mu
przyznać, że był pociągającym mężczyzną.
Odetchnął
ciężko, szybko myjąc swoje krótkie, czarne włosy i pozbywając się z nich
piachu. Nie mógł się teraz podniecić. W ogóle, nie mógł mu dać żadnego znaku,
że ten go pociągał, bo chyba skończyłby rozstrzelany na pierwszej, lepszej
ścianie.
Cudowne, po prostu cudowne. Brak mi słow. Jestem pod wrażeniem. Obawiam się, że nie uda mi sie stworzyc żadnego kreatywnego komentarza. Nie potrafie sie teraz skuic, chce wiecej rozdzialow! Kiedy bedzie nastepny? prosze, prosze, oby szybko <33
OdpowiedzUsuńKlikalam codziennie ( a to ok. 34 razy by wyszlo xD) i jaka radosc, gdy widze to co widze <3 rozdzial bardzo mi sie podobal. Znecanie sie na treningu...brzmi znajomo o_O wiem co biedne miesnie Krystiana czuja...ale deszczu nie zazdroszcze -,- Bidnemu Polakowi jeszcze Sz. P Dymitr pod prysznice wparowal o-o nic tylko czekac na cd. *-* (za bledy przepraszam- pisalam z tel. ^^)
OdpowiedzUsuńOh my. Podoba mi się to, że poznajemy rzeczy też z punktu widzenia Dymitra (jej, to imię, prześladuje mnie teraz). No i więcej interakcji między naszymi panami, aw yiss.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, no tego to się nie spodziewałam, Dymitr uratował Krystiana.... cały praktycznie oddział został wybity, chociaż szkoda mi tego niemca.... Dymitr zastosował specjalny trening Krystianowi...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hahaha tekst na końcu mnie rozbawił :D "Bo chyba skończyłby rozstrzelany na pierwszej, lepszej ścianie."- to było prze :D super rozdział a opowiadanie wciąga coraz bardziej ^_^ lecę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKolejny świetny rozdział, ale rozdziera mnie strata tego tchórzliwego Niemca :c Uch, zdążyłam go polubić, bardzo.
OdpowiedzUsuń