Diego wyszedł z gabinetu doktora Dennyla, kierując
się ku wyjściu z budynku ósmego. Chciał się przewietrzyć i trochę pomyśleć.
Zastanowić nad tym, co usłyszał. Badania, które pokazał mu Dennyl znacząco
różniły się od tych, które widział w Cambrige.
— Och, przepraszam! — powiedział, gdy uderzył
kogoś drzwiami wyjściowymi.
— Spoko — usłyszał stłumiony głos i wyjrzał na
zewnątrz. Błażej trzymał się za nos, jakby go nastawiając.
— Nic ci nie jest? — Diego doskoczył do niego
momentalnie, chcąc zobaczyć, czy nic mu nie zrobił. — Tak mi przykro, ja…
— W porządku, Diego — powiedział w końcu Błażej,
uśmiechając się krzywo. Wciąż jednak masował nasadę nosa.
— Gdzie idziesz? Przyszedłem sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Jak rozmowa?
Diego westchnął i potarł czoło, wyraźnie zmęczony.
Pokręcił głową i wzruszył ramionami.
— Pokazał mi badania, jakie tu przeprowadzali —
wyznał. — I szczerze, nie wiem, co myśleć, zupełnie inne wyniki mieli u mnie na
uniwersytecie w Cambrige — powiedział, nawet się nie zastanawiając nad tym, że
nie powinien czegoś takiego zdradzać szeregowemu. — To tak, jakbym czytał zapis
wyników zupełnie innego gatunku — mruknął i spojrzał na niego, jakby w
poszukiwaniu zrozumienia. Błażej skrzywił się jedynie, nie wiedząc, co
odpowiedzieć. — A teraz miałem zamiar się przejść — powiedział.
— Pójdę z tobą — wypalił natychmiast, a Diego
uśmiechnął się. — Ja wracam ze zbiórki. Dzisiaj jestem już wolny — powiedział,
zerkając na Diego szybko.
Chłopak zarumienił się mocno, aż po same koniuszki
uszu i pokiwał głową. Ruszyli do wyjścia z budynku, a on zaczął nerwowo zastanawiać
się, o czym może porozmawiać z Błażejem. Nie chciał iść w ciszy, bo to mogłoby
być niezręczne. Mężczyzna najwidoczniej jednak nie miał takiego problemu, bo
szedł tuż obok, uśmiechając się szeroko i zerkając na chłopaka co chwila.
Wodził wzrokiem za jego apetycznymi wargami, które zaciskał, gdy się bardziej
speszył jakimś ze spojrzeń Błażeja, następnie oceniał jego zadarty nosek,
grube, ale kształtne brwi, aż wreszcie oczy. Oczy też miał ładne, stwierdził,
kiedy Diego po raz kolejny spojrzał na niego, speszony. Duże i brązowe.
Przypominał mleczną czekoladę, pomyślał. Nie tylko przez tęczówki i śniadą
cerę, ale też przez to, że był po prostu słodki.
— T—to… — wydusił w końcu Diego, wsuwając dłonie
do kieszeni swoich dżinsów. — Jutro zaczynam pracę o ósmej. Staw się w głównym
holu — powiedział, wbijając wzrok w ziemię.
— Super — powiedział Błażej, wciąż się
uśmiechając. — Denerwujesz się? — zapytał, przybliżając się nieznacznie do
Diego. Prawie stykali się ramionami, gdy szli.
— Trochę — przyznał Latynos, odwzajemniając
uśmiech. I po raz kolejny nastało niezręczne milczenie. Błażej zmarszczył brwi,
kiedy zauważył ubytek w chodniku. Idealnie, pomyślał, a gdy na niego wszedł,
upadł, że się potyka. Poleciał na Diego, o mało go nie przewracając. Złapał go
w pasie.
— Och — powiedział, z ociąganiem prostując się.
Nie puścił jednak zaskoczonego Diego. — Przepraszam, chyba się potknąłem. — Z
satysfakcją zobaczył, że Latynos nie odrywa spojrzenia od jego ust. — Dobrze że
tu byłeś — oblizał je pospiesznie — bo na pewno walnąłbym szczęką w beton. —
Złapał się za szczękę, a jego wskazujący palec potarł dolną wargę. Uchylił
nieco usta, z napięciem śledząc reakcję mężczyzny.
Diego przełknął ślinę, czerwieniąc się mocno i
Błażej mógł wyczuć, że zaczął nieco ciężej oddychać. Latynos szybko jednak
opuścił spojrzenie i wybełkotał coś pod nosem, nie odsuwając się jednak.
— Patrz na tę ciotę — warknął Dymitr, opierając
się o filar. Krystian podążył za nim wzrokiem i zobaczył Błażeja obłapiającego
nowego naukowca. Zmarszczył brwi. — Nie wiem, skąd takie cwele się biorą. Twój
kolega pewnie będzie miał co do ruchania. Z tobą nie miał szans, to zabrał się
za to chuchro.
Dymitr przyszedł odwiedzić go, kiedy stał na
warcie. Właściwie to nawet się z tego ucieszył, bo wjazd drugi był bardzo
rzadko używany, a on, jedyne co miał robić, to stać z pistoletem i obserwować.
Nawet nie otwierał bramy, ani też nie podnosił szlabanu, nie rewidował
pojazdów, tym zajmowali się inni, siedzący aktualnie w budce. On po prostu stał
i w razie co miał strzelać. Tyle. Więc nie pogardził towarzystwem, a Dymitr,
gdy miał takie dni jak ten, bywał ciekawym rozmówcą.
Krystian uśmiechnął się lekko. Dla osób
postronnych nie wyglądało to tak, jakby Błażej zalecał się do chłopaka,
przedstawiali raczej obraz normalnej rozmowy w cztery oczy. Jednak Dymitr i on
widzieli coś zupełnie innego, bo obaj zdawali sobie sprawę z tego, co się
święci.
— No, nie ociąga się, co? — zaśmiał się pod nosem,
obserwując przyjaciela. — Widać, że mu się ten Diego, czy inny Alvaro, podoba.
Dymitr skrzywił się, rzucając mu zdegustowane
spojrzenie.
— Nie rozumiem. Najpierw uderzał do ciebie, a
teraz ślini się do tego czegoś. To syn przyjaciela mojego ojca. Pamiętam tego
faceta, był twardym gościem. Syn mu nie wyszedł. O ile to jego syn — myślał na
głos. Prawda była taka, że chociaż często był prawdziwym skurwielem bez
litości, uwielbiał plotkować jak najgorsza dewotka. Ostatnio rzadko miał ku
temu okazję.
Krystian zmarszczył brwi, nieco rozbawiony tym, co
słyszy. Powstrzymał jednak szeroki uśmiech, jaki cisnął mu się na usta.
— Ale chyba powinieneś się cieszyć, co? To
oznacza, że nie czyha już na moje tyły i teraz moja dupa jest już cała twoja —
powiedział, a nawet udało mu się być poważnym.
— Wiem — przyznał — ale i tak… Byłoby lepiej,
gdyby ślinił się do ciebie ze świadomością, że jesteś już zajęty — powiedział
Dymitr z nikłym uśmiechem na twarzy. Uwielbiał sytuacje, w których to on miał
coś, o czym inni marzyli. Tak właśnie powinno być z Krystianem. Temu głupiemu
Polakowi powinien stawać na widok chłopaka, ale i tak wiedziałby, że nie może
go mieć.
Diego i Błażej oddalili się już trochę, wciąż
rozmawiając. Latynos wskazał nagle na coś na dachu i wszyscy spojrzeli w tamtą
stronę.
— Kot — stwierdził Dymitr kwaśno i udał, że
wymiotuje. — Zaraz ten cholerny Hiszpan się posika. Nie zdziwię się, jeśli jego
ochroniarz wylezie na dach i ściągnie stamtąd tego kota. Żeby Baeza mógł mu
dać, kurwa, mleka. Co za pieprzona ciota.
Krystian nie wytrzymał. Parsknął śmiechem i aż
musiał zatkać usta dłonią, żeby nie zwrócić na siebie uwagi ludzi, którzy
akurat obok przechodzili. Dymitr był niemożliwy.
— A dla mnie byś wszedł na ten dach i ściągnął
kotka? — zapytał, patrząc na niego całkowicie poważnie.
Dymitr zmierzył go groźnym spojrzeniem.
— Nie — warknął.
Błażej i Diego już znikli z pola widzenia i Dymitr
zaczął się zastanawiać, gdzie poszli. Może w krzaki, przemknęło mu przez myśl.
Aż się skrzywił, kiedy wyobraził sobie Diego w akcji, a raczej w jej braku.
Parsknął cicho, zgarniając zdezorientowane spojrzenie Krystiana.
— Pewnie jest beznadziejny w pieprzeniu —
powiedział, wskazując ruchem głowy w stronę, gdzie zniknął obiekt jego kpin. —
Ten Polak pewnie też, więc w sumie będą do siebie pasować. Wyobrażasz sobie to?
Mogę go włożyć? Gdzie? — Dymitr niezbyt dobrze udał hiszpański akcent. — O
tutaj, mogę? Au!
Krystian skrzywił się mimowolnie. Nie chciał sobie
tego wyobrażać.
— Oszczędź — poprosił. — Było śmiesznie, ale
zrobiło się niesmacznie — przyznał. — To w sumie trochę dziwne — powiedział po
chwili, pocierając brodę. — Byłem na sto procent pewny, że Błażej lubi
prawdziwych facetów, ale skoro jest bi, to może mu to różnicy nie robi? —
Chcąc, nie chcąc, dał się wciągnąć w to dymitrowe plotkowanie.
— Może ten naukowiec jest transem? — podłapał
momentalnie, aż się nieco prostując. — Albo obojnakiem? — spojrzał na Krystiana
z napięciem, zachwycony swoją teorią.
W tym czasie Diego i Błażej właśnie wracali do
budynku ósmego. Chociaż Diego delikatnie zasugerował, że może wrócić sam
(zrobił to tylko dlatego, żeby Błażej zaprzeczył), jego ochroniarz twardo
stwierdził, że odprowadzi go pod same drzwi do pokoju. Chciał mieć pewność, że
nic mu się nie stanie.
— Patrz — powiedział nagle Diego, wskazując na
Dymitra i Krystiana, którzy najwyraźniej kłócili się o coś zawzięcie.
Błażej zmarszczył brwi, obserwując ich. Krystian
wybrał sobie nieodpowiedniego faceta. Kiedyś może naprawdę zrobić mu krzywdę.
Dymitr nie panował nad swoją agresją, miał całkowicie skrzywiony kręgosłup
moralny, nie istniały dla niego żadne zasady. Ktoś taki był niebezpieczny i
nieprzewidywalny. Błażej nigdy by mu nie zaufał.
Jednak wydawało się, że to właśnie Krystiana
pociągało. Chłopak chybaby się zanudził w normalnym związku, lubił adrenalinę.
— To twój kolega, prawda? — zapytał Diego,
wyrywając go z zamyślenia. — Ten w mundurze szeregowego — sprecyzował. —
Widziałem, jak rozmawialiście zanim się poznaliśmy. — I wcale nie pomyślał o
tym, że właśnie zdradził, że obserwował Błażeja od samego początku, odkąd ten
tylko pojawił się na stacji.
Błażej uśmiechnął się lekko, zerkając na niego.
— Tak, też jest z Polski. Nazywa się Krystian —
powiedział, jakby to miało jakieś znaczenie.
Diego zmarszczył brwi.
— Chyba ma dobry kontakt z Lebiedievem — zamruczał
pod nosem, po czym weszli do budynku.
— Tak, nawet zbyt dobry — stwierdził z kwaśną miną
Błażej i żałował, że on nie miał takiego z Diego. Jeszcze, powiedział sobie,
kiedy wspinali się po schodach. — To co? — zapytał, a Diego wyciągnął klucz.
Stanęli już na końcu korytarza, pod numerem osiemnaście. — Do jutra? — zapytał
z nutą nadziei w głosie. Może jednak…
Chłopak jednak uśmiechnął się i jednym kiwnięciem
głowy rozwiał wszelkie nadzieje Błażeja, który naprawdę liczył na coś więcej.
— Do jutra — powiedział.
Coś podpowiada mu, żeby tego nie robić. Żeby nie
iść tym korytarzem i nie zaglądać do jej sypialni. Ale ignoruje to coś, które
coraz głośniej odzywa się w jego głowie. I już po chwili żałuje, że tego nie
posłuchał, tylko zajrzał do pokoju. Na widok szkaradnej, cuchnącej postaci
chciwie połykającej flaki i mięso, brudząc przy tym biały dywan, robi mu się
niedobrze. Nie myśląc wiele, zaczyna strzelać do zarażonego, który zbyt zajęty
jedzeniem, nawet go nie zauważa. Jego zgniłozielone ciało opada na jego mamę.
Szybko podchodzi tam i z furią zrzuca postać, kopiąc ją jeszcze, zupełnie,
jakby mogła to poczuć. Dopiero po chwili nachyla się nad rozprutym ciałem mamy
i drżącą ręką, odgarnia jej jasny kosmyk z twarzy.
Łzy napływają mu do oczu, a jego żołądek odmawia
współpracy, wymiotuje. Nie wie, co robić, więc siada, wpatrując się bladą,
zastygłą w przerażeniu twarz. Tuż obok niej buzią do ziemi leży ciało
ośmioletniego chłopca, powykręcane nienaturalnie.
Z jego gardła wyrywa się cichy krzyk, kiedy na
kolanach zmierza w stronę brata. Odwraca chłopca na plecy, a następnie go
przytula.
Zaczyna wyklinać siebie za to, że wyszedł. Że nie
upomniał mamy o zamknięciu drzwi, mimo że sama powinna o tym pamiętać. Że ich
zostawił.
Powtarza coś pod nosem. Sam nie wie już co.
Odgarnia przydługie kosmyki z twarzyczki chłopca. Jego ciało jest zimne, ale co
się dziwić, skoro jego do połowy zjedzone wnętrzności leżą wszędzie dookoła?
Ile tak siedział? Nie wiedział. Pamięta jednak, że
obserwował jak w nienaturalnie szybkim tempie ciała zaczynają gnić. A później
ich powieki podnoszą się, jednak nie ma z czego się cieszyć, bo spoglądają na
niego nienaturalnie wyblakłe oczy, z tęczówkami zlewającymi się z białkiem i
szarą źrenicą.
Poczuł, jak ktoś potrząsa jego ramieniem.
Zmarszczył brwi i dopiero po chwili spojrzał na pochylającego się nad nim
Dymitra.
— Trzepałeś się jak w febrze — powiedział
mężczyzna, obserwując go uważnie. Musiałem zakryć ci ręką usta, żebyś nie
krzyczał.
Krystian spojrzał na niego, czując, że ma wilgotne
oczy. Przeklął w myślach. Że też akurat przy nim ten sen musiał powrócić.
Przecież od czasu powrotu do jednostki, całkowicie o nim zapomniał.
Odsunął się od mężczyzny bardziej pod ścianę,
próbując w międzyczasie ustabilizować oddech. Był roztrzęsiony, a na dodatek
zażenowany, że pozwolił oglądać Dymitrowi siebie w takim stanie. Każdy,
absolutnie każdy, tylko nie ten facet.
Poczuł, że musi wyjść. Teraz, zaraz, bo nie
wytrzyma. Przeszedł nad mężczyzną, a ten nagle złapał go za nadgarstek.
— Co jest, kurwa? — zapytał ostro. Nie pozwolił mu
się ruszyć, przeszywał go spojrzeniem, jakby chciał odgadnąć, o czym myśli. —
Co ci się śniło? Odpowiedz.
Krystian odetchnął ciężko i już wiedział, że jest
za późno. Za późno na wyjście, bo im dłużej przypominał sobie wydarzenia sprzed
trzech lat, tym bardziej miał ochotę po prostu gdzieś zalec i nie przejawiać
oznak życia. Opadł na posłanie tuż obok Dymitra, mając przed oczami to, co stało
się później, gdy mama i brat podnieśli powieki. Strzelił im w łeb, nawet się
nie zastanawiając. Mózgi rozprysły się na ścianie i dywanie, brudząc też i jego
ubrania, a czaszki zniekształciły.
— Jak znalazłem mamę i brata zżeranych przez
zarażonych — powiedział na wydechu.
Dymitr zmarszczył brwi. Nigdy nie zastanawiał się,
jak potoczyło się życie Krystiana po apokalipsie, nie obchodziło go to. Rzadko
cokolwiek go obchodziło. Spojrzał na niego w milczeniu, przyglądając się jego
twarzy, zupełnie jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy.
Widział już naprawdę wiele. Zabici, ludzkie
wnętrzności, pomieszczenia, w których brodził po kostki w krwi, odurzający,
dławiący zapach rozkładających się ciał, fekaliów. Widział to wszystko na
własne oczy, jednak nigdy, nikt z zabitych nie był jego bliskim. Nie widział
śmierci żadnego ze swoich krewnych.
Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Chyba po raz
pierwszy w życiu. Powinien go pocieszyć? To nie było w jego stylu. Powiedzieć,
że mu przykro? Było, odrobinę, ale zawsze. Może zbagatelizować? Wybrał inne
rozwiązanie. Chyba najgorsze dla Krystiana.
— Opowiedz mi o tym.
Krystian spojrzał na niego nieco nerwowo. Nie
chciał się teraz zastanawiać nad tym, jak będzie się czuł rano. Nigdy nikomu o
tym nie opowiadał i sam nie wiedział, czy chciałby podzielić się tym z
Dymitrem.
Wziął głęboki oddech, po czym wypuścił powietrze
ze świstem.
— Wyszedłem i kazałem jej zamknąć drzwi — zaczął
ze ściśniętym gardłem. — Nie zamknęła. Jak wróciłem jeden był już na schodach —
przerwał na chwilę, żeby przełknąć gęstą ślinę. — Najwidoczniej się nażarł —
prychnął. — A w sypialni drugi już kończył. — Przetarł twarz dłońmi. — Wszędzie
było pełno krwi. Ich wnętrzności znajdowały się nawet na łóżku — mówił dalej,
nieco drżącym głosem. — A później otworzyli oczy, więc nie miałem wyboru.
Musiałem zabić mamę i brata.
— Co zrobiłeś później? — zapytał Dymitr i
przysunął się do niego bliżej. Kiedy się pieprzyli było łatwiej, wszystko było
prostsze. Bez zobowiązania, ujawniania się, zdradzania tajemnic. Rozsądek
podpowiadał Dymitrowi, żeby nie podejmował tej rozmowy, żeby odpuścił. Nie
wiedzieć czemu nie zrobił tego. Wpatrywał się w nienaturalnie błyszczące oczy
Krystiana z zafascynowaniem. Jeszcze nigdy nie widział takiego chłopaka.
Krystian odetchnął i przesunął nieco nerwowo
dłonią po swoich krótkich, ciemnych włosach.
— Żyłem w tym domu sam, w końcu musiałem jakoś
przeżyć. — Wzruszył ramionami. — A jak sytuacja w Warszawie zaczęła się
stabilizować i ogłosili, że potrzebują ludzi do wojska, to się zgłosiłem.
Patrolowałem granice miasta, a później, gdy już stolica powróciła do jakiejś
normalności, stwierdzili, że jestem dobry, dlatego dostałem wezwanie do służby
albo tu, albo w jakiejś wiosce w Argentynie — westchnął. Paradoksalnie, poczuł
się nieco lepiej, a przecież zwierzał się temu dupkowi, Dymitrowi. Normalnie to
wolałby sobie rękę odrąbać, niż pokazać mu, że jest słaby psychicznie, a teraz
sam mu o tym opowiadał.
— Kto ci powiedział, że jesteś dobry? — zapytał
wstrząśnięty Dymitr, ale pomyślał, że nawet dobrze, że Krystian nie wybrał
Argentyny.
Dymitr nie mówił wielu rzeczy na głos. Kiedy już
się odzywał, zwykle z jego ust wychodziły jakieś obraźliwe, kontrowersyjne
słowa. Nigdy nie zdradzał tego, co czuł. Tylko dzięki bezwzględności przeżył w
wojsku. Gdyby był emocjonalną ciotą jak ten Diego, już całowałby piach. Ale
podziwiał Krystiana. Prędzej jednak uznałby Diego za atrakcyjnego mężczyznę,
niż mu o tym powiedział.
Krystian był dobrym żołnierzem, nawet gdyby nie
było apokalipsy, mógłby dostać się do zawodowego wojska. Dobrze strzelał, był
wytrzymały, sprawny, szybki i odważny. Został, kiedy większość żołnierzy
uciekła, gdy zrobiło się gorąco w strefie szóstej w Witebsku.
— Gdyby to ode mnie zależało, zostałbyś w Polsce —
powiedział chłodno.
Krystian mimowolnie uśmiechnął się, spoglądając na
niego kątem oka.
— I kogo wtedy byś pieprzył, co? — parsknął. —
Diega? Sorry, ale obawiam się, że Diego nawet nie wie co to penis. Musiałbyś mu
najpierw to wytłumaczyć, później dopiero mógłbyś dupczyć — zaśmiał się. Dobrze,
że zeszli już z tamtego niewygodnego dla niego tematu.
Spojrzał na podświetlany zegarek, który wskazywał
dopiero godzinę trzecią rano. Westchnął i z powrotem się położył obok Dymitra,
który zrobił mu miejsce.
— Fakt — przyznał Dymitr, uśmiechając się kącikiem
ust, kiedy poczuł przyjemne ciepło obok siebie. Krystian grzał jak piec. — Ale
może pojawiłby się inny seksowny Polak na twoje miejsce? Mniej pyskaty?
Krystian zaśmiał się cicho, przysuwając do
mężczyzny i przytulając. Skoro go Dymitr nie wykopywał, to korzystał z tego
przywileju jak najczęściej mógł.
— Ta? I zadowoliłaby cię taka dupka, która na
wszystko by grzecznie potakiwała? — zaśmiał się w jego pierś, przymykając oczy.
— Mniej pyskaty nie znaczy mniej stanowczy —
zauważył Dymitr, przesuwając leniwie ręką po ciele Krystiana.
— Przyznaj — przesunął nosem po jego skórze — że
to właśnie cię kręci. Nudziłoby ci się ze mną, gdybym ci nie pyskował i gdybyś
nie musiał popisywać się swoimi umiejętnościami błyskotliwej riposty. — Było mu
przyjemnie. Dymitr może i był dosyć smukły, ale z pewnością miał twarde ciało i
silne ręce. Nigdy by tego mężczyźnie nie powiedział, ale Dymitr był jego
pierwszym tak przystojnym facetem do pieprzenia… facetem w ogóle. Cholernie go
kręcił ten rosyjski paniczyk, jego akcent, uśmiech i ruchy. Och rany, gdyby
tylko się o tym dowiedział, jego ego wzrosłoby dwukrotnie, a tego mógłby nie
przetrwać. To byłoby jak druga apokalipsa, a może nawet jeszcze gorsze.
— Swoimi umiejętnościami w ogóle. Przypominam, że
jutro będę cię uczył walki wręcz — powiedział i zaśmiał się arogancko. — I
musisz też przyznać, że jeszcze nikt cię tak nie pieprzył jak ja. Dzięki mnie
uczysz się życia, młody. Pokazuję ci, co to znaczy przyjemność w ramionach
prawdziwego mężczyzny, co?
Krystian prychnął i pokręcił głową.
— Chciałbyś — powiedział. — Jesteś tylko kolejnym
dobrym na mojej liście — dodał i uniósł głowę, aby pocałować go przy żuchwie. —
Postaraj się, abym cię w ogóle zapamiętał, bo możesz zlać się ze wspomnieniami
innych.
Dymitr prychnął głośno. Co za bezczelny dzieciak!
Był majorem, należał mu się jakiś szacunek (i bezgraniczne uwielbienie).
Klepnął Krystiana mocno po pośladku.
— Nie martw się. Zapamiętasz mnie aż za dobrze.
Pamiętaj — powiedział, odwracając do niego głowę i muskając lekko jego usta —
że jeszcze coś mi obiecałeś. Zrobisz wszystko, czego będę chciał. A wierz mi,
to co dla ciebie przygotowałem, będzie naprawdę wyjątkowe. — Przesunął się na
chłopaka, uśmiechając się do niego groźnie.
Krystian wypuścił ze świstem powietrze, opadając
na plecy i pozwalając Dymitrowi przygnieść się całym ciężarem ciała.
— Kiedy? — zapytał.
— Chcesz się na to przygotować psychicznie? —
zaśmiał się Dymitr i pocałował go głęboko. — Może dzisiaj wieczorem. Załatwię
co trzeba i uczcimy mój awans. Chciałem to zrobić kilka godzin temu, ale po
warcie tak się na mnie rzuciłeś, że nie mogłem zrobić nic innego, niż cię
porządnie wypieprzyć.
Krystian zaśmiał się, skopując uczucie niepokoju
na dno umysłu. Wolał nie myśleć o tym, co roiło się pod tą jego ruską kopułą.
Nie myśleć, ani nie wiedzieć, tak było lepiej dla jego zdrowia psychicznego.
— Jak bardzo będzie mnie po tym tyłek boleć? —
zapytał z szerokim uśmiechem. — Bo wiesz, jutro mam wartę na jednej z wież.
Kiepsko będzie, jak zaatakują nas zombie — parsknął.
— Och, serio? — Dymitr wyraźnie się pobudził. — O
której? Na tej wieży co ostatnio?
— Przykro mi, ale nie będę sam — powiedział,
dobrze wiedząc, co chodzi po głowie Dymitra. — Ale ostatnio myślałem o czymś
pod prysznicem, co myślisz? — zamruczał nisko, przesuwając dłonią w jego
jasnych włosach.
— Jestem teraz majorem, nie zapominaj o tym —
powiedział Dymitr, zupełnie ignorując drugą część wypowiedzi Krystiana. — Mogę
załatwić ci wartę gdzie chcę.
Miał dziwną minę, po jego twarzy błąkał się
tajemniczy uśmieszek i Krystian czuł, że na pewno mu się nie spodoba pomysł
Rosjanina.
— A nie lepiej klasycznie? W łóżeczku —
powiedział, nieprzekonany do tego, co kluło się w głowie Dymitra, nawet, jeśli
jeszcze nie znał jego planu. — Pod kołderką, jak bozia przykazała — dodał, już
z rozbawieniem.
— Jasne że nie. Zobaczysz, spodoba ci się,
Krystian — wyszeptał wprost w usta chłopaka. Ależ on go nakręcał. Zwłaszcza,
jak pomyślał o wieczorze. — To będzie noc twojego życia — zapewnił go z
zadowoleniem godnym królewskiego kocura, który właśnie wdrapał się na tron. —
Jeszcze mi podziękujesz.
Krystian posłał mu sceptyczne spojrzenie.
— Obawiam się, że nie — powiedział. — A teraz…
możemy już iść spać? Bo jestem już zmęczony, a jak tak na mnie leżysz to
jeszcze mi się zachce i co wtedy? — zapytał, unosząc jedną z brwi, tą, którą
przecinała podłużna blizna.
Dymitr zapatrzył się w nią i, niewiele myśląc,
pocałował, a później przejechał językiem po nierównej skórze.
— Masz pieprzyka na dupie — powiedział odkrywczo,
a kiedy Krystian uśmiechnął się z politowaniem dodał: — Całkiem podobnego do
tego, jaki Diego ma na ryju.
Krystian spojrzał na niego rozbawiony, po czym
parsknął śmiechem. Objął jego szyję ramionami, zarzucając nogi na biodra.
— Ta? Ale i tak pewnie mój ładniejszy, co? —
zaśmiał się.
— Bez porównania — przyznał Dymitr i pocałował go
leniwie.
Krystian uśmiechnął się, zadowolony komplementem.
Nawet, jeśli dotyczył on pieprzyka.
Chłopak wychylił się do niego i jeszcze pocałował
raz, mocno, by po chwili zrzucić go z siebie na miejsce obok bez większego
problemu. Momentalnie też przysunął się do niego, obejmując ramionami i
standardowo przyciskając policzek do jego klatki piersiowej.
— A teraz spać — powiedział, zamykając oczy.
Dymitr przymknął oczy, zadowolony.
— Panie majorze, zapomniałeś dodać.
Diego wyszedł z pokoju i zamyknął go na klucz.
Miał na sobie już kitel lekarski, a w dłoni trzymał notatki, jakie dostał od
doktora Dennyla. Nie podobały mu się one, zupełnie, jakby ktoś pisząc je,
narobił masę błędów. Bo przecież, czy badania nad zarażonymi tym samym wirusem
mogły się aż tak monstrualnie różnić? Marszczył swoje brwi, jedną ręką
trzymając przed nosem papiery, a drugą gładził swoją brodę. Myślał nad tym całą
noc, porównywał je z wynikami, jakie zabrał z Cambridge, zajrzał nawet do
książek. I nic, cholera, nic się nie zgadzało.
Przerzucił kartkę, dalej studiując wszystkie
zapiski, które już znał chyba na pamięć. W końcu siedział nad nimi całą noc.
Nie patrzył na drogę, właściwie to całkowicie się wyłączył, skupiając się tylko
na notatkach.
Nic dziwnego więc, że w pewnym momencie na kogoś
wpadł. Upuścił papiery, które rozsypały się dookoła, a sam poleciał do tyłu.
Już miał wybąkać przeprosiny, gdy jego wzrok spotkał się z zielonym spojrzeniem
stojącego nad nim Błażeja.
— Wszystko się rozsypało — zauważył mężczyzna
niskim tonem i zaczął zbierać papiery. Spojrzał na niego. — Jak idą badania?
Przełożony powiedział mi, że mam ci towarzyszyć w prosektorium, więc jestem —
wyszczerzył się, podając mu papiery. Diego zabrał je pośpiesznie, uśmiechając się
lekko.
— Dziękuję — powiedział, wlepiając w niego swoje
ciemne oczy. — A badania… uhm — zamruczał, jeszcze raz rzucając spojrzenie na
notatki. — Nie wiem — przyznał zgodnie z prawdą. — Wyniki jakie dostałem,
różnią się od typowych wyników przeprowadzanych na zarażonych. Wychodzi na to,
że tak jak normalnie funkcjonuje tylko móżdżek, a reszta mózgu obumiera, tak tu
widzę, że inne części mózgu pozostają w miarę sprawne. A to niemożliwe —
mruczał pod nosem, kiedy zmierzali w stronę laboratoriów i jego prosektorium. —
Muszę dzisiaj dokładnie wszystkie badania jeszcze raz powtórzyć i porównać —
paplał dalej, nic sobie nie robiąc z tego, że Błażej milczy. Gdy chodziło o
taką kwestię jak nauka, mógł mówić bardzo dużo. Jak jeszcze był w Cambridge to
zdarzało mu się nawet, że podczas sekcji, mówił sam do siebie albo do swojego
nieżywego obiektu. Nieżywego dosłownie, badał same nieruszające się zwłoki. To
będzie pierwszy raz, gdy jego obiekt wciąż będzie się ruszać.
Znaleźli drzwi z małą karteczką Olvera Baeza. Diego
nie zastanawiając się wiele, nacisnął na klamkę i niemal od razu do ich nozdrzy
doleciał przykry zapach rozkładającego się ciała. Pomieszczenie było dosyć małe
i szare. Pod sufitem pobrzękiwała jarzeniówka rozświetlająca prosektorium i
będąca jedynym źródłem światła. Naprzeciw nich znajdowało się metalowe biurko z
komputerem, a nad nim szafka, w której zapewne znajdowały się potrzebne
przyrządy. Niedaleko drzwi stał stolik z mikroskopem, a pod ścianą znajdował
się stół, do którego przyczepiony grubymi pasami był nagi, zarażony mężczyzna.
Poruszał wściekle dłońmi i stopami na tyle, na ile pozwalały mu więzy. Kłapał
zębami i spoglądał na nich wściekle, nie mogąc jednak nawet przekrzywić głowy,
gdyż uniemożliwiał mu to pręt wbity w czaszkę i unieruchamiający ją. Na dodatek
miał otwartą chirurgicznie czaszkę, tak, że widać było jego mocno posiniały
mózg.
W samym środku pomieszczenia stał postawny
mężczyzna, kilka razy większy od Błażeja. Uśmiechnął się do nich i ściągnął
swoje grube, czarne rękawice sięgające łokci.
— Przygotowałem obiekt — poinformował. Nie trudno
było się domyślić, że takie „przygotowywanie obiektów” to była jego praca. —
Wiem, że to pana pierwsza taka robota, panie Baeza — zwrócił się do Latynosa. —
Dlatego kilka rad ode mnie. Jakby coś się stało, niedaleko stołu ma pan
czerwony guzik, o tam. — Wskazał na ścianę. — Wystarczy go nadusić i wtedy od
razu przybiegnie tu ktoś z ochrony. A do ciebie — spojrzał na Błażeja — jak coś
się stanie to nie myśl, tylko strzelaj mu w głowę. Nic nie powinno się dziać,
bo te bestie są głupsze niż moje buty, więc pewnie będzie się jedynie wiercić i
kłapać zębami. — Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinien
powiedzieć. — Ach, w biurku znajdzie pan grube rękawice i maskę na twarz, aby
żaden płyn z tego cholerstwa — ruchem głowy wskazał na zarażonego — nie dostał
się na pańską skórę. Doktor Dennyl o dwudziestej czeka na złożenie raportu. Wie
pan na czym ma się skupić?
— Tak, oczywiście — potaknął Diego, który słuchał
go uważnie.
— No to życzę miłej pracy — powiedział,
uśmiechając się. Przechodząc obok Błażeja, zatrzymał się jeszcze. W
międzyczasie Diego zaglądał do biurka w poszukiwaniu przedmiotów, o których
wspomniał mężczyzna. — Uważaj, żeby to cholerstwo przypadkiem się nie wyrwało.
Zdarzają im się takie rzeczy — szepnął. — No i pewnie doktorek o tym wie, ale
pilnuj, żeby chłopaczyna przypadkiem nie pozwolił mu się ugryźć. Te doktorki w
wirze pracy czasem zapominają, że żuchwa nie jest unieruchomiona.
Błażej skinął głową. Sięgnął po karabin znajdujący
się na jednej z półek i załadował go.
— To co? Zaczynaj, doktorze — powiedział do Diego,
który rzucił mu szybkie spojrzenie i uśmiechnął się. Jezu, przemknęło przez
myśl Błażejowi, kiedy patrzył, jak pochyla się nad nieumartym. Mężczyzna rzucał
się i pluł, z jego ust płynęła spieniona ślina, posiadająca brzydki
zielono—czerwony kolor. Błażej spojrzał na jego genitalia. Włosy łonowe były
brudne i posklejane, penis skurczony i pokryty brzydkimi strupami.
— Uważaj — powiedział, podnosząc broń. Diego pochylał
się nad szyją nieumartego, rozcinając ją chirurgicznym skalpelem.
Chociaż wciąż czuć było smród, Błażej już zdążył
się przyzwyczaić do tego zapachu. Stał, obserwując wszystko czujnie. Diego
pracował w skupieniu, mamrocząc coś nieustannie, po czym zapisując wyniki.
Błażej w tym czasie zastanawiał się, kim wcześniej mógł być ten mężczyzna.
Trudno było stwierdzić, ile miał lat — dwadzieścia, czterdzieści? Może był
jeszcze nastolatkiem. Jego zgniła, poraniona twarz nie ukazywała oznak wieku.
Wzdrygnął się, kiedy wyczuł na sobie spojrzenie nieumartego. Już się nie
rzucał. Leżał spokojnie, z szeroko rozwartymi, całkowicie przekrwawionymi
oczami. Tęczówki były prawie białe.
— Diego — zaczął Błażej, ale Latynos nawet na
niego nie spojrzał, zbyt zajęty zapisywaniem wyników. — Diego — powtórzył
bezskutecznie. Nieumarły wciąż wpatrywał się w niego przeszywająco.
Chłopak na niego nawet nie spojrzał, dopiero gdy
odkroił kawałeczek mózgu i umieścił próbkę na szkiełku, zdjął maskę i spojrzał
na Błażeja.
— Hm? — zapytał, trzymając w grubych rękawicach
próbkę gotową do badania pod mikroskopem. — Coś mówiłeś?
— Patrzy się na mnie. Ten zombie. Spójrz — wskazał
na mężczyznę, który oddychał świszcząco, wciąż nie spuszczając z niego wzroku.
— Nie uważasz, że to dziwne? Już się nie rzuca i tak dziwnie się na mnie gapi,
jakby myślał, analizował coś — powiedział, biorąc sobie do serca to, co
wcześniej powiedział mu Diego. — Może naprawdę jego mózg pracuje? — spojrzał na
naukowca, podchodząc bliżej. Nie podobało mu się zachowanie nieumarłego.
Diego zmarszczył brwi. Faktycznie. Odłożył próbkę
na najbliższy stolik i złapał za skalpel. Dźgnął go lekko w policzek, jednak
trup się nie poruszył, a jedynie wciąż wpatrywał w Błażeja.
— Pilnuj go — polecił, po czym zdjął rękawice i zabrał
próbkę, lecąc w stronę mikroskopu. Spędził przy nim dłuższą chwilę, zapisując
wszystko dokładnie. Następnie podszedł do biurka, na którym leżały papiery
jakie dostał od doktora Dennyla i porównał. Zmarszczył brwi. — Zgadza się —
zamruczał pod nosem, po czym spojrzał na Błażeja. — Nie wiem co to jest, ale
wygląda na to, że to nie jest K111 — powiedział. — Muszę jeszcze coś sprawdzić
— dodał, bardziej do siebie, zakładając z powrotem rękawice i sięgając po długi
pręcik. — Byłeś w Witebsku, prawda? Słyszałem, że mieliście tam problem z
zarażonymi. Zauważyłeś coś dziwnego? — zapytał, wbijając pręcik w mózg. Wsuwał
go coraz głębiej i głębiej, aż w pewnym momencie nieumarły zadrżał i tak po
prostu zamarł, gdyż pręcik przebił jego najwrażliwsze miejsce. Diego jednak nie
wyglądał, jakby się tym przejął. Dobrze wiedział, że tak się stanie.
— Zachowywali się, jakby… jakby świadomie chcieli
nas zaatakować, jakby mieli instynkt. Rzucali do nas kamieniami, wyrywali z
bram pręty, wybijali szyby w oknach i ostrymi odłamkami chcieli nas zaatakować.
Jakby wiedzieli, że może to zrobić nam krzywdę. Wcześniej nigdy się z tym nie
spotkałem. Nieumarli szli bezwiednie do ludzi jak ćmy do światła. W Witebsku
ich działania były bardziej… zaplanowane — mówił Błażej, chociaż z każdym
słowem czuł się coraz bardziej głupio. Nie był tak inteligentny jak Diego,
chociaż chciał powiedzieć coś mądrego, wychodziło to raczej karykaturalnie.
Zaczerwienił się odwracając wzrok.
Diego nie zauważył tego. Kiwnął głową,
przekładając kawałeczek mózgu, jaki miał zahaczony o pręcik na szkiełko.
Podszedł do mikroskopu i spędził tam dłuższą chwilę.
— Nie wiem co to — powiedział zgodnie z prawdą. —
Nie mam pojęcia. — Pokręcił głową i wzruszył nieco bezradnie ramionami. —
Wygląda, jakby się zmutował — ściągnął rękawice, po czym odłożył maskę na
biurko i opadł na krzesło, zmęczony. — Musiałbym poprosić Dennyla o zezwolenie
na prześwietlenie mózgu, żeby sprawdzić, jakie części dalej funkcjonują, ale
wydaje mi się, że większa część kresomózgowia funkcjonuje całkiem poprawnie —
powiedział, włączając komputer. — Mógłbyś iść po tego mężczyznę, żeby zabrał
zwłoki? Dzisiaj już nic nie zrobię, muszę napisać raport, a później iść do
Dennyla, żeby dowiedzieć się o co chodzi — powiedział.
Błażej z pewnym wahaniem skinął głową. Nie chciał
zostawiać tutaj Diego samego, chociaż wiedział, że nieumarły już nie żyje.
Wyszedł pośpiesznie i korytarz pokonał biegiem, żeby jak najszybciej dotrzeć do
dyżurki. Mężczyzna spojrzał na niego zaalarmowany, ale kiedy zrozumiał, że nic
się nie stało, podniósł się leniwie z krzesła i poszedł za wracającym
pośpiesznie Błażejem.
Diego po zabraniu próbek i notatek poszedł do
Dennyla, a Błażej niestety musiał wrócić do budynku czwartego. Na razie nie był
Diego potrzebny.
— Błażej! — usłyszał, kiedy mijał budynek
szpitalny. Odwrócił się i zobaczył Krystiana idącego w jego stronę. Uśmiechnął
się lekko, kiwając mu ręką.
— Cześć.
— Ocho, widzę, że jesteś zadowolony — parsknął,
nieco rozbawiony. — Co, Diego ci pewnie daje ulżyć? — zapytał z szerokim
uśmiechem. Tak właściwie to zaczepił go tylko dlatego, żeby dowiedzieć się jak
mają się sprawy Polaka i Hiszpana. Cóż, ostatnio bardzo go ten temat ciekawił.
Błażej skwasił się i odwrócił wzrok.
— Nie — powiedział cicho, a Krystian nadstawił
uszu. Dymitr na pewno będzie pełen uznania, kiedy dowie się czegoś więcej.
— To znaczy?
— To znaczy, że jeszcze ze sobą nie spaliśmy,
okej? — zapytał poirytowany Błażej. — Diego taki nie jest. On… cóż, muszę go
rozpracować.
Krystian miał ochotę parsknąć śmiechem, paść i
jeszcze trochę pokulać się w salwach. Nie wierzył. Z trudem opanował swoje
rozbawienie.
— Diega? A co tu rozpracowywać? Peda… — ugryzł się
w język — gejem jest na pewno, mówię ci. Weź go tam przyprzyj do ściany i weź.
Albo odwiedź w nocy, wtedy ci się nie oprze — powiedział z uśmiechem,
zadowolony, że nie przerwał i nie zaczął się śmiać.
Błażej wściekł się, słysząc to.
— To trochę inny rodzaj faceta od ciebie czy
twojego ruskiego panicza, okej? — warknął cały rozjuszony. Z Diegiem trzeba
było postępować ostrożnie. Był jak płochliwy ptak. Błażej doskonale wiedział,
że najpierw musi sprawić, żeby Latynos mu zaufał, dopiero wtedy może zdziałać
coś więcej. To było znacznie lepsze od otwartego Krystiana, tym bardziej od ich
brutalnego kapitana.
Krystian na początku chciał zapytać, czy to w
ogóle jest facet. Przełknął jednak jakoś tę złośliwą uwagę, gdy tylko pomyślał,
że robi się taki, jak jego kochanek. To skutecznie go ostudziło, chociaż nie
mógł zaprzeczyć, Diego był idealnym obiektem żartów.
— Ale patrz — zaczął — pójdziesz do niego
wieczorem, żeby pogadać, a reszta poszłaby sama. No i ulżyłbyś sobie — dodał,
poklepując go po ramieniu.
Błażej spojrzał na niego podejrzliwie, ale nic nie
odpowiedział. Pomyślał za to, że to mógłby być dobry pomysł. Gdyby tylko
wymyślił jakiś głupi powód. Nie mógł pytać o nieumarłych — Diego rozgadałby się
tak, że Błażej wylądowałby w jego łóżku. Tylko że zamiast się kochać, zasnąłby,
znudzony wykładem. Musi wymyśleć jakiś dobry powód. Może rzeczywiście Krystian
ma rację? Kto nie próbuje, nie zyskuje.
— Pomyślę — zadecydował w końcu.
Mam wrażenie, że teraz Krystian i Dymitr są takimi kochankami-kochankami :P Trochę mi się nie podoba, że Hiszpan i Błażej kręcą, no ale cóż.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak potoczą się losy zombiaków :D Niektóre opisy, jak na przykład tego 'badania', były takie dokładne, że aż mnie ciarki przeszły ;o
Czekam na więcej ~
Uhuhuhu... To jest najlepsza odskocznia od konca wakacji na swiecie... Ta plotkarska slabosc Dymitra w koncu znalazla swoje "potwierdzenie" w tekscie x3 Podobal mi sie opis ~~~sekcji zwlok zywego trupa~~~ <- no logic... nie moge sie doczekac dalszej akcji. Sama fabula mnie bardzo wciagnela i czytajac odnosze wrazenie jakbym czytala ksiazke prosto z empikowskiej polki. Swietne~~~ eee... Powtarzam sie >< ale te zombieee, taka tam slabosc... Po prostu... Dziekuje za uwage i czas stracon na czytanie tekstu powyzej. Opo wspaniale x3
OdpowiedzUsuńRozdział trochę chaotyczny. Skaczesz z wątkami i niekiedy trudno jest się w tym połapać. Na przykład gdy Błażej żegnał się z Diego, zaraz jest fragment snu Krystiana. Parę razy musiałam to przeczytać bo nie pasowało mi to, że nagle jest mowa o rodzinie, sypialni i umarłych. A gdy doszłam dalej, zrozumiałam, że to jest sen Krystiana. Tylko to mi tak najbardziej zgrzytał, bo reszta jest dla mnie bombą :D Nareszcie coś się powoli wyjaśnia w sprawie zombie a romans Krystiana i Dymitra zamienia się w coś poważniejszego. To super, że major wreszcie otworzył się na chłopaka. Pasują do siebie ;) Po Krystianie spływa jak woda to, co Dymitr do niego mówi obraźliwego odgryzając się tym samym. A co do Diega, to nie mam zdania. Może i nie bucha testosteronem jak Dymitr ani nie jest taki przebojowy jak Krystian, ale Błażejowi się podoba i to jest najważniejsze :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Rosalie - wprowadźcie jakieś podziały w tekście (gwiazdki, czy linijkę przerwy chociaż) bo się ciężko czasem połapać. Ogólnie, skoro same mówicie, że tekst jest już zakończony, to fajnie by było jakbyście teraz przed wysłaniem go trochę powygładzały, bo pojawia się sporo błędów. Zwykle nic poważnego, ale takie właśnie niedociągnięcia, które niby nie przeszkadzają aż tak w lekturze, ale trochę irytują.
OdpowiedzUsuńTak jak się obawiałam, Diega nie polubiłam ani trochę. Szkoda, bo Błażeja wręcz przeciwnie i liczyłam, że też mu się trafi ktoś z charakterem. Ale, nie ma tego złego, bo za Dymitr zebrał u mnie garść dodatkowych punktów (nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg ;D ). Jego dialog z Krystianem na temat nowego naukowca bezcenny, syndrom dewoty-plotkary zupełnie do Dymitra nie pasuje i może dlatego jest takim pięknym uzupełnieniem jego osobowości. Przytulanie w łóżku trochę mnie zdziwiło (tak szybko się ugiął...?), ale nie powiem, całkiem przyjemnie mi się zrobiło czytając o tym. Ogólnie Dymitr zbiera punkty, zbiera, jak jeszcze przestanie strzelać przypadkowym ludziom w łeb "dla zasady", to już spokojnie będę z nim mogła iść na wódkę. Bo psychiczne znęcanie się nad słabymi jednostkami jestem w stanie wybaczyć xD
I bardzo, bardzo chcę wiedzieć co wymyślił dla Krystiana! Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w miarę szybko ;] Pozdrawiam :)
Jeśli potrzeba konsultacji nt. metod identyfikacji wirusów to chętnie ich udzielę, tylko błagam, nie mówcie mi, że Diego odróżnił pod mikroskopem tego nowego wirusa od K111 @_@ No chyba, że miał mikroskop elektronowy, ale w takim preparat musiałby być wcześniej poddany specjalnym procedurom żeby coś w nim zobaczyć. W ogóle nawet w zwykłym mikroskopie świetlnym trzeba najpierw trochę pobawić się barwnikami by zobaczyć coś więcej (mniemam, że skoro Diego nie zobaczył pod mikroskopem samego wirusa to zapewne zobaczył jakieś zmiany w tkance mózgowej. Ale do uwidocznienia takich zmian nie ma bata - trzeba barwić, barwić i barwić).
OdpowiedzUsuńJa wiem, że się straszliście czepiam, ale strasznie mnie wkurzają takie sceny rodem z amerykańskiego filmu, gdzie jeden komputer w ciągu kilku godzin rozszyfrowuje genom bakterii, albo gdzie tkankę wycina się, wkłada pod mikroskop i voila - jest piękny obraz. Serio, to tak nie działa. I w sumie dobrze, że to tak nie działa - inaczej byłabym bezrobotna xD
Mniemam, że Papryka myślała o zielonych migdałkach zamiast uważać na lekcjach biologii. Przecież każdy matoł wie, że do takich rzeczy potrzeba mikroskopu elektronowego. Ignorantka z tej Papryki.
UsuńWcale nie potrzeba mikroskopu elektronowego. Wirusy można identyfikować także na inne sposoby, m.in. przez badania molekularne. A do zobaczenia zmian w tkance mózgowej przydaje się np. mikroskop fluorescencyjny lub zwykły mikroskop świetlny, ale w obu przypadkach preparat musi zostać najpierw wybarwiony, inaczej G zobaczymy ;)
UsuńDymitr zbiera plusy nie ma co, Krystiana coraz bardziej lubię O.o a Błażeja i tą lalunie to ledwie toleruję .. no ale cóż :P
OdpowiedzUsuńWeny Papryczko i żeby rozdział się szybciej pojawił :D
I rzeczywiście trochę nieczytelnie.
Ale poza tym bomba :D
Sue-chan
Nie wiem co się dzieje, Zielona Papryko, ale jeśli tak dalej pójdzie to nigdy nie dojrzejesz. ;) Początkowe rozdziały K111 mnie zachwyciły [a może dzięki oryginalnej fabule i barwnym postaciom zwyczajnie przymykałam oczy na błędy?], jednakże ostatnimi czasy nie mogę pozbyć się wrażenia, że opowiadanie piszą niedojrzałe dzieciaczki. Nie zrozumcie mnie źle, każdy ma prawo do błędów, drobnych niedociągnięć i tak dalej, tutaj jednak chodzi o coś więcej. Dialogi są dość sztywne, a opisy bardzo chaotyczne, niekiedy muszę czytać jedno zdanie kilka razy, aby zrozumieć jego sens. Poza tym – literówki. Tak, rozumiem, błędy zdarzają się najlepszym, ale skoro opowiadanie betujecie, nie powinny pojawiać się aż tak często... i co? I niemalże na początku wita mnie zdanie : „a gdy na niego wszedł, upadł, że się potyka”. Upadł, że się potyka? Ciekawe, doprawdy.
OdpowiedzUsuńW dodatku zdarza wam się plątać, najpierw piszecie jedno, a zaraz potem drugie, zupełnie zapominając o tym pierwszym. Sławetna koszula to jedno, ale w rozdziale dziesiątym również jest taki błąd. „Zaczyna wyklinać siebie za to, że wyszedł. Że nie upomniał mamy o zamknięciu drzwi” a chwilę później Krystian mówi : „Wyszedłem i kazałem jej zamknąć drzwi”. To kazał jej zamykać drzwi czy nawet o tym nie wspomniał? Zdecydujcie się.
Interpunkcja również leży, idziecie w myśl "nawalę przecinków i nikt się nie zorientuje, że coś jest nie tak”. Niemniej, ja się zorientowałam. Musicie dużo czytać [i nie, nie chodzi mi tylko o gejowskie fanficki pisane przez ludzi, którzy o interpunkcji wiedzą tyle co wy], żeby wyczuwać w których miejscach przecinki wstawiać, a w których je sobie odpuścić.
O waszym stosunku do czytelników wspominać nie będę, bo nie chcę się niepotrzebnie denerwować.
Pozdrawiam, lejący kwasem anonim.
Czasem trzeba zostać zieloną, bo byłby problem, gdybym musiała zmienić nick, nieprawdaż? :)
UsuńJa się niestety w wielu miejscach, chociaż nie we wszystkich, z Anonimem zgodzę. Jeśli Wasza beta się, jak widać, nie sprawdza, to może dobrze byłoby poszukać innej? Gdyby chodziło o pojedyncze niedociągnięcia, nikt by się raczej nie czepiał, ale tu w wielu miejscach widać, że tekst zwyczajnie niechlujny.
UsuńMacie bardzo ciekawą historię, bardzo interesujące postacie i wprowadzacie oryginalny klimat. Dlaczego nie zadbać bardziej o odpowiednią oprawę? Szczególnie, że styl macie dobry, płynny i przyjemny w odbiorze, a zostaje jedynie kwestia włożenia w to odrobiny pracy, aby wyłapać błędy i poprawić niektóre nieciekawe sformułowania.
Nie mam bety i może to jest właśnie problem. Nie ukrywam, piszę dużo. Współpraca Zielonej Papryki jest dosyć owocna, jeżeli idzie o ilość. Zresztą, takie kwiatki wychodzą jak się nie pisze samemu.
UsuńPlus to nie jest literatura najwyższych lotów. Nigdy nie zakładałam, że taka będzie.
Ale chyba poszukam bety, bo szkoda tak DymiKrysię pogrążyć.
Papryko, właśnie to miałam na myśli [między innymi] pisząc o braku szacunku do czytelnika. Skomentowałaś najgłupszą część mojej wypowiedzi, a resztę całkowicie zignorowałaś. Ale w porządku, nie będę się czepiać.
UsuńKażdy wie, że opowiadania zamieszczane w internecie nie są literaturą "najwyższych lotów", jak to ujęłaś. Ale to w naszej gestii leży podnoszenie poziomu, a nie jego celowe zaniżanie, więc akurat ten argument możesz wsadzić sobie w buty.
Postaraj się, żeby ilość szła również w jakość, bo póki co to jakości najbardziej tutaj brakuje.
Podoba mi się że w końcu znalazła się osoba (naukowiec) który również zauważył zjawiska niecodzienne u tych potworów. Dałaś natomiast ogierowi Dymitriowi ciekawą cechę charakteru. Plotkowanie, nieźle tu niby taki ala początkujący sadysta a zarazem że tak to ujmę, małą plotkara.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością wyczekuje kolejnych rozdziałów .
Do cholery jasnej, czy Dymitr w końcu wyzna miłość Krystianowi czy ja mam to kurna zrobić? Jak go szczele patelnią to się posra kurna -.-
OdpowiedzUsuńPrzecież widać na kilometr że kocha Krystka do cholery, noo.
"Idealnie pomyślał a gdy na niego wszedł, upadł, że się potyka" emmm......dziwne zdanie :) znalazłam też kilka innych błędów ale nic :3 ważne że opowiadanie ciekawe :D a tą niespodziankę którą ma Dymitr dla Krystiana to opiszesz? Jaka ja niewyżyta *o* hahahaha :D. Ale stawiam stówe że opiszesz ;*
Czekam na następny rozdzialik ;*
Życzę ogromnej weny, pozdrawiam i papatki^^
P.S przeczytałam wszystko co masz na blogu w jeden dzień :D rekord kurde :D
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział fantastyczny... w końcu znalazł się jakiś naukowiec, który zauważył, że ci nie umarli zachowują się zdecydowanie inaczej.... Nich w końcu Dymitr powie, że kocha Krystiana, bo to widać jak na dłoni...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia