poniedziałek, 2 września 2013

[K111] Rozdział 10.

Diego wyszedł z gabinetu doktora Dennyla, kierując się ku wyjściu z budynku ósmego. Chciał się przewietrzyć i trochę pomyśleć. Zastanowić nad tym, co usłyszał. Badania, które pokazał mu Dennyl znacząco różniły się od tych, które widział w Cambrige.
— Och, przepraszam! — powiedział, gdy uderzył kogoś drzwiami wyjściowymi.
— Spoko — usłyszał stłumiony głos i wyjrzał na zewnątrz. Błażej trzymał się za nos, jakby go nastawiając.
— Nic ci nie jest? — Diego doskoczył do niego momentalnie, chcąc zobaczyć, czy nic mu nie zrobił. — Tak mi przykro, ja…
— W porządku, Diego — powiedział w końcu Błażej, uśmiechając się krzywo. Wciąż jednak masował nasadę nosa.
— Gdzie idziesz? Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Jak rozmowa?
Diego westchnął i potarł czoło, wyraźnie zmęczony. Pokręcił głową i wzruszył ramionami.
— Pokazał mi badania, jakie tu przeprowadzali — wyznał. — I szczerze, nie wiem, co myśleć, zupełnie inne wyniki mieli u mnie na uniwersytecie w Cambrige — powiedział, nawet się nie zastanawiając nad tym, że nie powinien czegoś takiego zdradzać szeregowemu. — To tak, jakbym czytał zapis wyników zupełnie innego gatunku — mruknął i spojrzał na niego, jakby w poszukiwaniu zrozumienia. Błażej skrzywił się jedynie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. — A teraz miałem zamiar się przejść — powiedział.
— Pójdę z tobą — wypalił natychmiast, a Diego uśmiechnął się. — Ja wracam ze zbiórki. Dzisiaj jestem już wolny — powiedział, zerkając na Diego szybko.
Chłopak zarumienił się mocno, aż po same koniuszki uszu i pokiwał głową. Ruszyli do wyjścia z budynku, a on zaczął nerwowo zastanawiać się, o czym może porozmawiać z Błażejem. Nie chciał iść w ciszy, bo to mogłoby być niezręczne. Mężczyzna najwidoczniej jednak nie miał takiego problemu, bo szedł tuż obok, uśmiechając się szeroko i zerkając na chłopaka co chwila. Wodził wzrokiem za jego apetycznymi wargami, które zaciskał, gdy się bardziej speszył jakimś ze spojrzeń Błażeja, następnie oceniał jego zadarty nosek, grube, ale kształtne brwi, aż wreszcie oczy. Oczy też miał ładne, stwierdził, kiedy Diego po raz kolejny spojrzał na niego, speszony. Duże i brązowe. Przypominał mleczną czekoladę, pomyślał. Nie tylko przez tęczówki i śniadą cerę, ale też przez to, że był po prostu słodki.
— T—to… — wydusił w końcu Diego, wsuwając dłonie do kieszeni swoich dżinsów. — Jutro zaczynam pracę o ósmej. Staw się w głównym holu — powiedział, wbijając wzrok w ziemię.
— Super — powiedział Błażej, wciąż się uśmiechając. — Denerwujesz się? — zapytał, przybliżając się nieznacznie do Diego. Prawie stykali się ramionami, gdy szli.
— Trochę — przyznał Latynos, odwzajemniając uśmiech. I po raz kolejny nastało niezręczne milczenie. Błażej zmarszczył brwi, kiedy zauważył ubytek w chodniku. Idealnie, pomyślał, a gdy na niego wszedł, upadł, że się potyka. Poleciał na Diego, o mało go nie przewracając. Złapał go w pasie.
— Och — powiedział, z ociąganiem prostując się. Nie puścił jednak zaskoczonego Diego. — Przepraszam, chyba się potknąłem. — Z satysfakcją zobaczył, że Latynos nie odrywa spojrzenia od jego ust. — Dobrze że tu byłeś — oblizał je pospiesznie — bo na pewno walnąłbym szczęką w beton. — Złapał się za szczękę, a jego wskazujący palec potarł dolną wargę. Uchylił nieco usta, z napięciem śledząc reakcję mężczyzny.
Diego przełknął ślinę, czerwieniąc się mocno i Błażej mógł wyczuć, że zaczął nieco ciężej oddychać. Latynos szybko jednak opuścił spojrzenie i wybełkotał coś pod nosem, nie odsuwając się jednak.

— Patrz na tę ciotę — warknął Dymitr, opierając się o filar. Krystian podążył za nim wzrokiem i zobaczył Błażeja obłapiającego nowego naukowca. Zmarszczył brwi. — Nie wiem, skąd takie cwele się biorą. Twój kolega pewnie będzie miał co do ruchania. Z tobą nie miał szans, to zabrał się za to chuchro.
Dymitr przyszedł odwiedzić go, kiedy stał na warcie. Właściwie to nawet się z tego ucieszył, bo wjazd drugi był bardzo rzadko używany, a on, jedyne co miał robić, to stać z pistoletem i obserwować. Nawet nie otwierał bramy, ani też nie podnosił szlabanu, nie rewidował pojazdów, tym zajmowali się inni, siedzący aktualnie w budce. On po prostu stał i w razie co miał strzelać. Tyle. Więc nie pogardził towarzystwem, a Dymitr, gdy miał takie dni jak ten, bywał ciekawym rozmówcą.
Krystian uśmiechnął się lekko. Dla osób postronnych nie wyglądało to tak, jakby Błażej zalecał się do chłopaka, przedstawiali raczej obraz normalnej rozmowy w cztery oczy. Jednak Dymitr i on widzieli coś zupełnie innego, bo obaj zdawali sobie sprawę z tego, co się święci.
— No, nie ociąga się, co? — zaśmiał się pod nosem, obserwując przyjaciela. — Widać, że mu się ten Diego, czy inny Alvaro, podoba.
Dymitr skrzywił się, rzucając mu zdegustowane spojrzenie.
— Nie rozumiem. Najpierw uderzał do ciebie, a teraz ślini się do tego czegoś. To syn przyjaciela mojego ojca. Pamiętam tego faceta, był twardym gościem. Syn mu nie wyszedł. O ile to jego syn — myślał na głos. Prawda była taka, że chociaż często był prawdziwym skurwielem bez litości, uwielbiał plotkować jak najgorsza dewotka. Ostatnio rzadko miał ku temu okazję.
Krystian zmarszczył brwi, nieco rozbawiony tym, co słyszy. Powstrzymał jednak szeroki uśmiech, jaki cisnął mu się na usta.
— Ale chyba powinieneś się cieszyć, co? To oznacza, że nie czyha już na moje tyły i teraz moja dupa jest już cała twoja — powiedział, a nawet udało mu się być poważnym.
— Wiem — przyznał — ale i tak… Byłoby lepiej, gdyby ślinił się do ciebie ze świadomością, że jesteś już zajęty — powiedział Dymitr z nikłym uśmiechem na twarzy. Uwielbiał sytuacje, w których to on miał coś, o czym inni marzyli. Tak właśnie powinno być z Krystianem. Temu głupiemu Polakowi powinien stawać na widok chłopaka, ale i tak wiedziałby, że nie może go mieć.
Diego i Błażej oddalili się już trochę, wciąż rozmawiając. Latynos wskazał nagle na coś na dachu i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
— Kot — stwierdził Dymitr kwaśno i udał, że wymiotuje. — Zaraz ten cholerny Hiszpan się posika. Nie zdziwię się, jeśli jego ochroniarz wylezie na dach i ściągnie stamtąd tego kota. Żeby Baeza mógł mu dać, kurwa, mleka. Co za pieprzona ciota.
Krystian nie wytrzymał. Parsknął śmiechem i aż musiał zatkać usta dłonią, żeby nie zwrócić na siebie uwagi ludzi, którzy akurat obok przechodzili. Dymitr był niemożliwy.
— A dla mnie byś wszedł na ten dach i ściągnął kotka? — zapytał, patrząc na niego całkowicie poważnie.
Dymitr zmierzył go groźnym spojrzeniem.
— Nie — warknął.
Błażej i Diego już znikli z pola widzenia i Dymitr zaczął się zastanawiać, gdzie poszli. Może w krzaki, przemknęło mu przez myśl. Aż się skrzywił, kiedy wyobraził sobie Diego w akcji, a raczej w jej braku. Parsknął cicho, zgarniając zdezorientowane spojrzenie Krystiana.
— Pewnie jest beznadziejny w pieprzeniu — powiedział, wskazując ruchem głowy w stronę, gdzie zniknął obiekt jego kpin. — Ten Polak pewnie też, więc w sumie będą do siebie pasować. Wyobrażasz sobie to? Mogę go włożyć? Gdzie? — Dymitr niezbyt dobrze udał hiszpański akcent. — O tutaj, mogę? Au!
Krystian skrzywił się mimowolnie. Nie chciał sobie tego wyobrażać.
— Oszczędź — poprosił. — Było śmiesznie, ale zrobiło się niesmacznie — przyznał. — To w sumie trochę dziwne — powiedział po chwili, pocierając brodę. — Byłem na sto procent pewny, że Błażej lubi prawdziwych facetów, ale skoro jest bi, to może mu to różnicy nie robi? — Chcąc, nie chcąc, dał się wciągnąć w to dymitrowe plotkowanie.
— Może ten naukowiec jest transem? — podłapał momentalnie, aż się nieco prostując. — Albo obojnakiem? — spojrzał na Krystiana z napięciem, zachwycony swoją teorią.
W tym czasie Diego i Błażej właśnie wracali do budynku ósmego. Chociaż Diego delikatnie zasugerował, że może wrócić sam (zrobił to tylko dlatego, żeby Błażej zaprzeczył), jego ochroniarz twardo stwierdził, że odprowadzi go pod same drzwi do pokoju. Chciał mieć pewność, że nic mu się nie stanie.
— Patrz — powiedział nagle Diego, wskazując na Dymitra i Krystiana, którzy najwyraźniej kłócili się o coś zawzięcie.
Błażej zmarszczył brwi, obserwując ich. Krystian wybrał sobie nieodpowiedniego faceta. Kiedyś może naprawdę zrobić mu krzywdę. Dymitr nie panował nad swoją agresją, miał całkowicie skrzywiony kręgosłup moralny, nie istniały dla niego żadne zasady. Ktoś taki był niebezpieczny i nieprzewidywalny. Błażej nigdy by mu nie zaufał.
Jednak wydawało się, że to właśnie Krystiana pociągało. Chłopak chybaby się zanudził w normalnym związku, lubił adrenalinę.
— To twój kolega, prawda? — zapytał Diego, wyrywając go z zamyślenia. — Ten w mundurze szeregowego — sprecyzował. — Widziałem, jak rozmawialiście zanim się poznaliśmy. — I wcale nie pomyślał o tym, że właśnie zdradził, że obserwował Błażeja od samego początku, odkąd ten tylko pojawił się na stacji.
Błażej uśmiechnął się lekko, zerkając na niego.
— Tak, też jest z Polski. Nazywa się Krystian — powiedział, jakby to miało jakieś znaczenie.
Diego zmarszczył brwi.
— Chyba ma dobry kontakt z Lebiedievem — zamruczał pod nosem, po czym weszli do budynku.
— Tak, nawet zbyt dobry — stwierdził z kwaśną miną Błażej i żałował, że on nie miał takiego z Diego. Jeszcze, powiedział sobie, kiedy wspinali się po schodach. — To co? — zapytał, a Diego wyciągnął klucz. Stanęli już na końcu korytarza, pod numerem osiemnaście. — Do jutra? — zapytał z nutą nadziei w głosie. Może jednak…
Chłopak jednak uśmiechnął się i jednym kiwnięciem głowy rozwiał wszelkie nadzieje Błażeja, który naprawdę liczył na coś więcej.
— Do jutra — powiedział.
Coś podpowiada mu, żeby tego nie robić. Żeby nie iść tym korytarzem i nie zaglądać do jej sypialni. Ale ignoruje to coś, które coraz głośniej odzywa się w jego głowie. I już po chwili żałuje, że tego nie posłuchał, tylko zajrzał do pokoju. Na widok szkaradnej, cuchnącej postaci chciwie połykającej flaki i mięso, brudząc przy tym biały dywan, robi mu się niedobrze. Nie myśląc wiele, zaczyna strzelać do zarażonego, który zbyt zajęty jedzeniem, nawet go nie zauważa. Jego zgniłozielone ciało opada na jego mamę. Szybko podchodzi tam i z furią zrzuca postać, kopiąc ją jeszcze, zupełnie, jakby mogła to poczuć. Dopiero po chwili nachyla się nad rozprutym ciałem mamy i drżącą ręką, odgarnia jej jasny kosmyk z twarzy.
Łzy napływają mu do oczu, a jego żołądek odmawia współpracy, wymiotuje. Nie wie, co robić, więc siada, wpatrując się bladą, zastygłą w przerażeniu twarz. Tuż obok niej buzią do ziemi leży ciało ośmioletniego chłopca, powykręcane nienaturalnie.
Z jego gardła wyrywa się cichy krzyk, kiedy na kolanach zmierza w stronę brata. Odwraca chłopca na plecy, a następnie go przytula.
Zaczyna wyklinać siebie za to, że wyszedł. Że nie upomniał mamy o zamknięciu drzwi, mimo że sama powinna o tym pamiętać. Że ich zostawił.
Powtarza coś pod nosem. Sam nie wie już co. Odgarnia przydługie kosmyki z twarzyczki chłopca. Jego ciało jest zimne, ale co się dziwić, skoro jego do połowy zjedzone wnętrzności leżą wszędzie dookoła?
Ile tak siedział? Nie wiedział. Pamięta jednak, że obserwował jak w nienaturalnie szybkim tempie ciała zaczynają gnić. A później ich powieki podnoszą się, jednak nie ma z czego się cieszyć, bo spoglądają na niego nienaturalnie wyblakłe oczy, z tęczówkami zlewającymi się z białkiem i szarą źrenicą.

Poczuł, jak ktoś potrząsa jego ramieniem. Zmarszczył brwi i dopiero po chwili spojrzał na pochylającego się nad nim Dymitra.
— Trzepałeś się jak w febrze — powiedział mężczyzna, obserwując go uważnie. Musiałem zakryć ci ręką usta, żebyś nie krzyczał.
Krystian spojrzał na niego, czując, że ma wilgotne oczy. Przeklął w myślach. Że też akurat przy nim ten sen musiał powrócić. Przecież od czasu powrotu do jednostki, całkowicie o nim zapomniał.
Odsunął się od mężczyzny bardziej pod ścianę, próbując w międzyczasie ustabilizować oddech. Był roztrzęsiony, a na dodatek zażenowany, że pozwolił oglądać Dymitrowi siebie w takim stanie. Każdy, absolutnie każdy, tylko nie ten facet.
Poczuł, że musi wyjść. Teraz, zaraz, bo nie wytrzyma. Przeszedł nad mężczyzną, a ten nagle złapał go za nadgarstek.
— Co jest, kurwa? — zapytał ostro. Nie pozwolił mu się ruszyć, przeszywał go spojrzeniem, jakby chciał odgadnąć, o czym myśli. — Co ci się śniło? Odpowiedz.
Krystian odetchnął ciężko i już wiedział, że jest za późno. Za późno na wyjście, bo im dłużej przypominał sobie wydarzenia sprzed trzech lat, tym bardziej miał ochotę po prostu gdzieś zalec i nie przejawiać oznak życia. Opadł na posłanie tuż obok Dymitra, mając przed oczami to, co stało się później, gdy mama i brat podnieśli powieki. Strzelił im w łeb, nawet się nie zastanawiając. Mózgi rozprysły się na ścianie i dywanie, brudząc też i jego ubrania, a czaszki zniekształciły.
— Jak znalazłem mamę i brata zżeranych przez zarażonych — powiedział na wydechu.
Dymitr zmarszczył brwi. Nigdy nie zastanawiał się, jak potoczyło się życie Krystiana po apokalipsie, nie obchodziło go to. Rzadko cokolwiek go obchodziło. Spojrzał na niego w milczeniu, przyglądając się jego twarzy, zupełnie jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy.
Widział już naprawdę wiele. Zabici, ludzkie wnętrzności, pomieszczenia, w których brodził po kostki w krwi, odurzający, dławiący zapach rozkładających się ciał, fekaliów. Widział to wszystko na własne oczy, jednak nigdy, nikt z zabitych nie był jego bliskim. Nie widział śmierci żadnego ze swoich krewnych.
Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Chyba po raz pierwszy w życiu. Powinien go pocieszyć? To nie było w jego stylu. Powiedzieć, że mu przykro? Było, odrobinę, ale zawsze. Może zbagatelizować? Wybrał inne rozwiązanie. Chyba najgorsze dla Krystiana.
— Opowiedz mi o tym.
Krystian spojrzał na niego nieco nerwowo. Nie chciał się teraz zastanawiać nad tym, jak będzie się czuł rano. Nigdy nikomu o tym nie opowiadał i sam nie wiedział, czy chciałby podzielić się tym z Dymitrem.
Wziął głęboki oddech, po czym wypuścił powietrze ze świstem.
— Wyszedłem i kazałem jej zamknąć drzwi — zaczął ze ściśniętym gardłem. — Nie zamknęła. Jak wróciłem jeden był już na schodach — przerwał na chwilę, żeby przełknąć gęstą ślinę. — Najwidoczniej się nażarł — prychnął. — A w sypialni drugi już kończył. — Przetarł twarz dłońmi. — Wszędzie było pełno krwi. Ich wnętrzności znajdowały się nawet na łóżku — mówił dalej, nieco drżącym głosem. — A później otworzyli oczy, więc nie miałem wyboru. Musiałem zabić mamę i brata.
— Co zrobiłeś później? — zapytał Dymitr i przysunął się do niego bliżej. Kiedy się pieprzyli było łatwiej, wszystko było prostsze. Bez zobowiązania, ujawniania się, zdradzania tajemnic. Rozsądek podpowiadał Dymitrowi, żeby nie podejmował tej rozmowy, żeby odpuścił. Nie wiedzieć czemu nie zrobił tego. Wpatrywał się w nienaturalnie błyszczące oczy Krystiana z zafascynowaniem. Jeszcze nigdy nie widział takiego chłopaka.
Krystian odetchnął i przesunął nieco nerwowo dłonią po swoich krótkich, ciemnych włosach.
— Żyłem w tym domu sam, w końcu musiałem jakoś przeżyć. — Wzruszył ramionami. — A jak sytuacja w Warszawie zaczęła się stabilizować i ogłosili, że potrzebują ludzi do wojska, to się zgłosiłem. Patrolowałem granice miasta, a później, gdy już stolica powróciła do jakiejś normalności, stwierdzili, że jestem dobry, dlatego dostałem wezwanie do służby albo tu, albo w jakiejś wiosce w Argentynie — westchnął. Paradoksalnie, poczuł się nieco lepiej, a przecież zwierzał się temu dupkowi, Dymitrowi. Normalnie to wolałby sobie rękę odrąbać, niż pokazać mu, że jest słaby psychicznie, a teraz sam mu o tym opowiadał.
— Kto ci powiedział, że jesteś dobry? — zapytał wstrząśnięty Dymitr, ale pomyślał, że nawet dobrze, że Krystian nie wybrał Argentyny.
Dymitr nie mówił wielu rzeczy na głos. Kiedy już się odzywał, zwykle z jego ust wychodziły jakieś obraźliwe, kontrowersyjne słowa. Nigdy nie zdradzał tego, co czuł. Tylko dzięki bezwzględności przeżył w wojsku. Gdyby był emocjonalną ciotą jak ten Diego, już całowałby piach. Ale podziwiał Krystiana. Prędzej jednak uznałby Diego za atrakcyjnego mężczyznę, niż mu o tym powiedział.
Krystian był dobrym żołnierzem, nawet gdyby nie było apokalipsy, mógłby dostać się do zawodowego wojska. Dobrze strzelał, był wytrzymały, sprawny, szybki i odważny. Został, kiedy większość żołnierzy uciekła, gdy zrobiło się gorąco w strefie szóstej w Witebsku.
— Gdyby to ode mnie zależało, zostałbyś w Polsce — powiedział chłodno.
Krystian mimowolnie uśmiechnął się, spoglądając na niego kątem oka.
— I kogo wtedy byś pieprzył, co? — parsknął. — Diega? Sorry, ale obawiam się, że Diego nawet nie wie co to penis. Musiałbyś mu najpierw to wytłumaczyć, później dopiero mógłbyś dupczyć — zaśmiał się. Dobrze, że zeszli już z tamtego niewygodnego dla niego tematu.
Spojrzał na podświetlany zegarek, który wskazywał dopiero godzinę trzecią rano. Westchnął i z powrotem się położył obok Dymitra, który zrobił mu miejsce.
— Fakt — przyznał Dymitr, uśmiechając się kącikiem ust, kiedy poczuł przyjemne ciepło obok siebie. Krystian grzał jak piec. — Ale może pojawiłby się inny seksowny Polak na twoje miejsce? Mniej pyskaty?
Krystian zaśmiał się cicho, przysuwając do mężczyzny i przytulając. Skoro go Dymitr nie wykopywał, to korzystał z tego przywileju jak najczęściej mógł.
— Ta? I zadowoliłaby cię taka dupka, która na wszystko by grzecznie potakiwała? — zaśmiał się w jego pierś, przymykając oczy.
— Mniej pyskaty nie znaczy mniej stanowczy — zauważył Dymitr, przesuwając leniwie ręką po ciele Krystiana.
— Przyznaj — przesunął nosem po jego skórze — że to właśnie cię kręci. Nudziłoby ci się ze mną, gdybym ci nie pyskował i gdybyś nie musiał popisywać się swoimi umiejętnościami błyskotliwej riposty. — Było mu przyjemnie. Dymitr może i był dosyć smukły, ale z pewnością miał twarde ciało i silne ręce. Nigdy by tego mężczyźnie nie powiedział, ale Dymitr był jego pierwszym tak przystojnym facetem do pieprzenia… facetem w ogóle. Cholernie go kręcił ten rosyjski paniczyk, jego akcent, uśmiech i ruchy. Och rany, gdyby tylko się o tym dowiedział, jego ego wzrosłoby dwukrotnie, a tego mógłby nie przetrwać. To byłoby jak druga apokalipsa, a może nawet jeszcze gorsze.
— Swoimi umiejętnościami w ogóle. Przypominam, że jutro będę cię uczył walki wręcz — powiedział i zaśmiał się arogancko. — I musisz też przyznać, że jeszcze nikt cię tak nie pieprzył jak ja. Dzięki mnie uczysz się życia, młody. Pokazuję ci, co to znaczy przyjemność w ramionach prawdziwego mężczyzny, co?
Krystian prychnął i pokręcił głową.
— Chciałbyś — powiedział. — Jesteś tylko kolejnym dobrym na mojej liście — dodał i uniósł głowę, aby pocałować go przy żuchwie. — Postaraj się, abym cię w ogóle zapamiętał, bo możesz zlać się ze wspomnieniami innych.
Dymitr prychnął głośno. Co za bezczelny dzieciak! Był majorem, należał mu się jakiś szacunek (i bezgraniczne uwielbienie). Klepnął Krystiana mocno po pośladku.
— Nie martw się. Zapamiętasz mnie aż za dobrze. Pamiętaj — powiedział, odwracając do niego głowę i muskając lekko jego usta — że jeszcze coś mi obiecałeś. Zrobisz wszystko, czego będę chciał. A wierz mi, to co dla ciebie przygotowałem, będzie naprawdę wyjątkowe. — Przesunął się na chłopaka, uśmiechając się do niego groźnie.
Krystian wypuścił ze świstem powietrze, opadając na plecy i pozwalając Dymitrowi przygnieść się całym ciężarem ciała.
— Kiedy? — zapytał.
— Chcesz się na to przygotować psychicznie? — zaśmiał się Dymitr i pocałował go głęboko. — Może dzisiaj wieczorem. Załatwię co trzeba i uczcimy mój awans. Chciałem to zrobić kilka godzin temu, ale po warcie tak się na mnie rzuciłeś, że nie mogłem zrobić nic innego, niż cię porządnie wypieprzyć.
Krystian zaśmiał się, skopując uczucie niepokoju na dno umysłu. Wolał nie myśleć o tym, co roiło się pod tą jego ruską kopułą. Nie myśleć, ani nie wiedzieć, tak było lepiej dla jego zdrowia psychicznego.
— Jak bardzo będzie mnie po tym tyłek boleć? — zapytał z szerokim uśmiechem. — Bo wiesz, jutro mam wartę na jednej z wież. Kiepsko będzie, jak zaatakują nas zombie — parsknął.
— Och, serio? — Dymitr wyraźnie się pobudził. — O której? Na tej wieży co ostatnio?
— Przykro mi, ale nie będę sam — powiedział, dobrze wiedząc, co chodzi po głowie Dymitra. — Ale ostatnio myślałem o czymś pod prysznicem, co myślisz? — zamruczał nisko, przesuwając dłonią w jego jasnych włosach.
— Jestem teraz majorem, nie zapominaj o tym — powiedział Dymitr, zupełnie ignorując drugą część wypowiedzi Krystiana. — Mogę załatwić ci wartę gdzie chcę.
Miał dziwną minę, po jego twarzy błąkał się tajemniczy uśmieszek i Krystian czuł, że na pewno mu się nie spodoba pomysł Rosjanina.
— A nie lepiej klasycznie? W łóżeczku — powiedział, nieprzekonany do tego, co kluło się w głowie Dymitra, nawet, jeśli jeszcze nie znał jego planu. — Pod kołderką, jak bozia przykazała — dodał, już z rozbawieniem.
— Jasne że nie. Zobaczysz, spodoba ci się, Krystian — wyszeptał wprost w usta chłopaka. Ależ on go nakręcał. Zwłaszcza, jak pomyślał o wieczorze. — To będzie noc twojego życia — zapewnił go z zadowoleniem godnym królewskiego kocura, który właśnie wdrapał się na tron. — Jeszcze mi podziękujesz.
Krystian posłał mu sceptyczne spojrzenie.
— Obawiam się, że nie — powiedział. — A teraz… możemy już iść spać? Bo jestem już zmęczony, a jak tak na mnie leżysz to jeszcze mi się zachce i co wtedy? — zapytał, unosząc jedną z brwi, tą, którą przecinała podłużna blizna.
Dymitr zapatrzył się w nią i, niewiele myśląc, pocałował, a później przejechał językiem po nierównej skórze.
— Masz pieprzyka na dupie — powiedział odkrywczo, a kiedy Krystian uśmiechnął się z politowaniem dodał: — Całkiem podobnego do tego, jaki Diego ma na ryju.
Krystian spojrzał na niego rozbawiony, po czym parsknął śmiechem. Objął jego szyję ramionami, zarzucając nogi na biodra.
— Ta? Ale i tak pewnie mój ładniejszy, co? — zaśmiał się.
— Bez porównania — przyznał Dymitr i pocałował go leniwie.
Krystian uśmiechnął się, zadowolony komplementem. Nawet, jeśli dotyczył on pieprzyka.
Chłopak wychylił się do niego i jeszcze pocałował raz, mocno, by po chwili zrzucić go z siebie na miejsce obok bez większego problemu. Momentalnie też przysunął się do niego, obejmując ramionami i standardowo przyciskając policzek do jego klatki piersiowej.
— A teraz spać — powiedział, zamykając oczy.
Dymitr przymknął oczy, zadowolony.
— Panie majorze, zapomniałeś dodać.
Diego wyszedł z pokoju i zamyknął go na klucz. Miał na sobie już kitel lekarski, a w dłoni trzymał notatki, jakie dostał od doktora Dennyla. Nie podobały mu się one, zupełnie, jakby ktoś pisząc je, narobił masę błędów. Bo przecież, czy badania nad zarażonymi tym samym wirusem mogły się aż tak monstrualnie różnić? Marszczył swoje brwi, jedną ręką trzymając przed nosem papiery, a drugą gładził swoją brodę. Myślał nad tym całą noc, porównywał je z wynikami, jakie zabrał z Cambridge, zajrzał nawet do książek. I nic, cholera, nic się nie zgadzało.
Przerzucił kartkę, dalej studiując wszystkie zapiski, które już znał chyba na pamięć. W końcu siedział nad nimi całą noc. Nie patrzył na drogę, właściwie to całkowicie się wyłączył, skupiając się tylko na notatkach.
Nic dziwnego więc, że w pewnym momencie na kogoś wpadł. Upuścił papiery, które rozsypały się dookoła, a sam poleciał do tyłu. Już miał wybąkać przeprosiny, gdy jego wzrok spotkał się z zielonym spojrzeniem stojącego nad nim Błażeja.
— Wszystko się rozsypało — zauważył mężczyzna niskim tonem i zaczął zbierać papiery. Spojrzał na niego. — Jak idą badania? Przełożony powiedział mi, że mam ci towarzyszyć w prosektorium, więc jestem — wyszczerzył się, podając mu papiery. Diego zabrał je pośpiesznie, uśmiechając się lekko.
— Dziękuję — powiedział, wlepiając w niego swoje ciemne oczy. — A badania… uhm — zamruczał, jeszcze raz rzucając spojrzenie na notatki. — Nie wiem — przyznał zgodnie z prawdą. — Wyniki jakie dostałem, różnią się od typowych wyników przeprowadzanych na zarażonych. Wychodzi na to, że tak jak normalnie funkcjonuje tylko móżdżek, a reszta mózgu obumiera, tak tu widzę, że inne części mózgu pozostają w miarę sprawne. A to niemożliwe — mruczał pod nosem, kiedy zmierzali w stronę laboratoriów i jego prosektorium. — Muszę dzisiaj dokładnie wszystkie badania jeszcze raz powtórzyć i porównać — paplał dalej, nic sobie nie robiąc z tego, że Błażej milczy. Gdy chodziło o taką kwestię jak nauka, mógł mówić bardzo dużo. Jak jeszcze był w Cambridge to zdarzało mu się nawet, że podczas sekcji, mówił sam do siebie albo do swojego nieżywego obiektu. Nieżywego dosłownie, badał same nieruszające się zwłoki. To będzie pierwszy raz, gdy jego obiekt wciąż będzie się ruszać.
Znaleźli drzwi z małą karteczką Olvera Baeza. Diego nie zastanawiając się wiele, nacisnął na klamkę i niemal od razu do ich nozdrzy doleciał przykry zapach rozkładającego się ciała. Pomieszczenie było dosyć małe i szare. Pod sufitem pobrzękiwała jarzeniówka rozświetlająca prosektorium i będąca jedynym źródłem światła. Naprzeciw nich znajdowało się metalowe biurko z komputerem, a nad nim szafka, w której zapewne znajdowały się potrzebne przyrządy. Niedaleko drzwi stał stolik z mikroskopem, a pod ścianą znajdował się stół, do którego przyczepiony grubymi pasami był nagi, zarażony mężczyzna. Poruszał wściekle dłońmi i stopami na tyle, na ile pozwalały mu więzy. Kłapał zębami i spoglądał na nich wściekle, nie mogąc jednak nawet przekrzywić głowy, gdyż uniemożliwiał mu to pręt wbity w czaszkę i unieruchamiający ją. Na dodatek miał otwartą chirurgicznie czaszkę, tak, że widać było jego mocno posiniały mózg.
W samym środku pomieszczenia stał postawny mężczyzna, kilka razy większy od Błażeja. Uśmiechnął się do nich i ściągnął swoje grube, czarne rękawice sięgające łokci.
— Przygotowałem obiekt — poinformował. Nie trudno było się domyślić, że takie „przygotowywanie obiektów” to była jego praca. — Wiem, że to pana pierwsza taka robota, panie Baeza — zwrócił się do Latynosa. — Dlatego kilka rad ode mnie. Jakby coś się stało, niedaleko stołu ma pan czerwony guzik, o tam. — Wskazał na ścianę. — Wystarczy go nadusić i wtedy od razu przybiegnie tu ktoś z ochrony. A do ciebie — spojrzał na Błażeja — jak coś się stanie to nie myśl, tylko strzelaj mu w głowę. Nic nie powinno się dziać, bo te bestie są głupsze niż moje buty, więc pewnie będzie się jedynie wiercić i kłapać zębami. — Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinien powiedzieć. — Ach, w biurku znajdzie pan grube rękawice i maskę na twarz, aby żaden płyn z tego cholerstwa — ruchem głowy wskazał na zarażonego — nie dostał się na pańską skórę. Doktor Dennyl o dwudziestej czeka na złożenie raportu. Wie pan na czym ma się skupić?
— Tak, oczywiście — potaknął Diego, który słuchał go uważnie.
— No to życzę miłej pracy — powiedział, uśmiechając się. Przechodząc obok Błażeja, zatrzymał się jeszcze. W międzyczasie Diego zaglądał do biurka w poszukiwaniu przedmiotów, o których wspomniał mężczyzna. — Uważaj, żeby to cholerstwo przypadkiem się nie wyrwało. Zdarzają im się takie rzeczy — szepnął. — No i pewnie doktorek o tym wie, ale pilnuj, żeby chłopaczyna przypadkiem nie pozwolił mu się ugryźć. Te doktorki w wirze pracy czasem zapominają, że żuchwa nie jest unieruchomiona.
Błażej skinął głową. Sięgnął po karabin znajdujący się na jednej z półek i załadował go.
— To co? Zaczynaj, doktorze — powiedział do Diego, który rzucił mu szybkie spojrzenie i uśmiechnął się. Jezu, przemknęło przez myśl Błażejowi, kiedy patrzył, jak pochyla się nad nieumartym. Mężczyzna rzucał się i pluł, z jego ust płynęła spieniona ślina, posiadająca brzydki zielono—czerwony kolor. Błażej spojrzał na jego genitalia. Włosy łonowe były brudne i posklejane, penis skurczony i pokryty brzydkimi strupami.
— Uważaj — powiedział, podnosząc broń. Diego pochylał się nad szyją nieumartego, rozcinając ją chirurgicznym skalpelem.
Chociaż wciąż czuć było smród, Błażej już zdążył się przyzwyczaić do tego zapachu. Stał, obserwując wszystko czujnie. Diego pracował w skupieniu, mamrocząc coś nieustannie, po czym zapisując wyniki. Błażej w tym czasie zastanawiał się, kim wcześniej mógł być ten mężczyzna. Trudno było stwierdzić, ile miał lat — dwadzieścia, czterdzieści? Może był jeszcze nastolatkiem. Jego zgniła, poraniona twarz nie ukazywała oznak wieku. Wzdrygnął się, kiedy wyczuł na sobie spojrzenie nieumartego. Już się nie rzucał. Leżał spokojnie, z szeroko rozwartymi, całkowicie przekrwawionymi oczami. Tęczówki były prawie białe.
— Diego — zaczął Błażej, ale Latynos nawet na niego nie spojrzał, zbyt zajęty zapisywaniem wyników. — Diego — powtórzył bezskutecznie. Nieumarły wciąż wpatrywał się w niego przeszywająco.
Chłopak na niego nawet nie spojrzał, dopiero gdy odkroił kawałeczek mózgu i umieścił próbkę na szkiełku, zdjął maskę i spojrzał na Błażeja.
— Hm? — zapytał, trzymając w grubych rękawicach próbkę gotową do badania pod mikroskopem. — Coś mówiłeś?
— Patrzy się na mnie. Ten zombie. Spójrz — wskazał na mężczyznę, który oddychał świszcząco, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. — Nie uważasz, że to dziwne? Już się nie rzuca i tak dziwnie się na mnie gapi, jakby myślał, analizował coś — powiedział, biorąc sobie do serca to, co wcześniej powiedział mu Diego. — Może naprawdę jego mózg pracuje? — spojrzał na naukowca, podchodząc bliżej. Nie podobało mu się zachowanie nieumarłego.
Diego zmarszczył brwi. Faktycznie. Odłożył próbkę na najbliższy stolik i złapał za skalpel. Dźgnął go lekko w policzek, jednak trup się nie poruszył, a jedynie wciąż wpatrywał w Błażeja.
— Pilnuj go — polecił, po czym zdjął rękawice i zabrał próbkę, lecąc w stronę mikroskopu. Spędził przy nim dłuższą chwilę, zapisując wszystko dokładnie. Następnie podszedł do biurka, na którym leżały papiery jakie dostał od doktora Dennyla i porównał. Zmarszczył brwi. — Zgadza się — zamruczał pod nosem, po czym spojrzał na Błażeja. — Nie wiem co to jest, ale wygląda na to, że to nie jest K111 — powiedział. — Muszę jeszcze coś sprawdzić — dodał, bardziej do siebie, zakładając z powrotem rękawice i sięgając po długi pręcik. — Byłeś w Witebsku, prawda? Słyszałem, że mieliście tam problem z zarażonymi. Zauważyłeś coś dziwnego? — zapytał, wbijając pręcik w mózg. Wsuwał go coraz głębiej i głębiej, aż w pewnym momencie nieumarły zadrżał i tak po prostu zamarł, gdyż pręcik przebił jego najwrażliwsze miejsce. Diego jednak nie wyglądał, jakby się tym przejął. Dobrze wiedział, że tak się stanie.
— Zachowywali się, jakby… jakby świadomie chcieli nas zaatakować, jakby mieli instynkt. Rzucali do nas kamieniami, wyrywali z bram pręty, wybijali szyby w oknach i ostrymi odłamkami chcieli nas zaatakować. Jakby wiedzieli, że może to zrobić nam krzywdę. Wcześniej nigdy się z tym nie spotkałem. Nieumarli szli bezwiednie do ludzi jak ćmy do światła. W Witebsku ich działania były bardziej… zaplanowane — mówił Błażej, chociaż z każdym słowem czuł się coraz bardziej głupio. Nie był tak inteligentny jak Diego, chociaż chciał powiedzieć coś mądrego, wychodziło to raczej karykaturalnie. Zaczerwienił się odwracając wzrok.
Diego nie zauważył tego. Kiwnął głową, przekładając kawałeczek mózgu, jaki miał zahaczony o pręcik na szkiełko. Podszedł do mikroskopu i spędził tam dłuższą chwilę.
— Nie wiem co to — powiedział zgodnie z prawdą. — Nie mam pojęcia. — Pokręcił głową i wzruszył nieco bezradnie ramionami. — Wygląda, jakby się zmutował — ściągnął rękawice, po czym odłożył maskę na biurko i opadł na krzesło, zmęczony. — Musiałbym poprosić Dennyla o zezwolenie na prześwietlenie mózgu, żeby sprawdzić, jakie części dalej funkcjonują, ale wydaje mi się, że większa część kresomózgowia funkcjonuje całkiem poprawnie — powiedział, włączając komputer. — Mógłbyś iść po tego mężczyznę, żeby zabrał zwłoki? Dzisiaj już nic nie zrobię, muszę napisać raport, a później iść do Dennyla, żeby dowiedzieć się o co chodzi — powiedział.
Błażej z pewnym wahaniem skinął głową. Nie chciał zostawiać tutaj Diego samego, chociaż wiedział, że nieumarły już nie żyje. Wyszedł pośpiesznie i korytarz pokonał biegiem, żeby jak najszybciej dotrzeć do dyżurki. Mężczyzna spojrzał na niego zaalarmowany, ale kiedy zrozumiał, że nic się nie stało, podniósł się leniwie z krzesła i poszedł za wracającym pośpiesznie Błażejem.
Diego po zabraniu próbek i notatek poszedł do Dennyla, a Błażej niestety musiał wrócić do budynku czwartego. Na razie nie był Diego potrzebny.
— Błażej! — usłyszał, kiedy mijał budynek szpitalny. Odwrócił się i zobaczył Krystiana idącego w jego stronę. Uśmiechnął się lekko, kiwając mu ręką.
— Cześć.
— Ocho, widzę, że jesteś zadowolony — parsknął, nieco rozbawiony. — Co, Diego ci pewnie daje ulżyć? — zapytał z szerokim uśmiechem. Tak właściwie to zaczepił go tylko dlatego, żeby dowiedzieć się jak mają się sprawy Polaka i Hiszpana. Cóż, ostatnio bardzo go ten temat ciekawił.
Błażej skwasił się i odwrócił wzrok.
— Nie — powiedział cicho, a Krystian nadstawił uszu. Dymitr na pewno będzie pełen uznania, kiedy dowie się czegoś więcej.
— To znaczy?
— To znaczy, że jeszcze ze sobą nie spaliśmy, okej? — zapytał poirytowany Błażej. — Diego taki nie jest. On… cóż, muszę go rozpracować.
Krystian miał ochotę parsknąć śmiechem, paść i jeszcze trochę pokulać się w salwach. Nie wierzył. Z trudem opanował swoje rozbawienie.
— Diega? A co tu rozpracowywać? Peda… — ugryzł się w język — gejem jest na pewno, mówię ci. Weź go tam przyprzyj do ściany i weź. Albo odwiedź w nocy, wtedy ci się nie oprze — powiedział z uśmiechem, zadowolony, że nie przerwał i nie zaczął się śmiać.
Błażej wściekł się, słysząc to.
— To trochę inny rodzaj faceta od ciebie czy twojego ruskiego panicza, okej? — warknął cały rozjuszony. Z Diegiem trzeba było postępować ostrożnie. Był jak płochliwy ptak. Błażej doskonale wiedział, że najpierw musi sprawić, żeby Latynos mu zaufał, dopiero wtedy może zdziałać coś więcej. To było znacznie lepsze od otwartego Krystiana, tym bardziej od ich brutalnego kapitana.
Krystian na początku chciał zapytać, czy to w ogóle jest facet. Przełknął jednak jakoś tę złośliwą uwagę, gdy tylko pomyślał, że robi się taki, jak jego kochanek. To skutecznie go ostudziło, chociaż nie mógł zaprzeczyć, Diego był idealnym obiektem żartów.
— Ale patrz — zaczął — pójdziesz do niego wieczorem, żeby pogadać, a reszta poszłaby sama. No i ulżyłbyś sobie — dodał, poklepując go po ramieniu.
Błażej spojrzał na niego podejrzliwie, ale nic nie odpowiedział. Pomyślał za to, że to mógłby być dobry pomysł. Gdyby tylko wymyślił jakiś głupi powód. Nie mógł pytać o nieumarłych — Diego rozgadałby się tak, że Błażej wylądowałby w jego łóżku. Tylko że zamiast się kochać, zasnąłby, znudzony wykładem. Musi wymyśleć jakiś dobry powód. Może rzeczywiście Krystian ma rację? Kto nie próbuje, nie zyskuje.

— Pomyślę — zadecydował w końcu.

16 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, że teraz Krystian i Dymitr są takimi kochankami-kochankami :P Trochę mi się nie podoba, że Hiszpan i Błażej kręcą, no ale cóż.
    Jestem ciekawa jak potoczą się losy zombiaków :D Niektóre opisy, jak na przykład tego 'badania', były takie dokładne, że aż mnie ciarki przeszły ;o
    Czekam na więcej ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhuhu... To jest najlepsza odskocznia od konca wakacji na swiecie... Ta plotkarska slabosc Dymitra w koncu znalazla swoje "potwierdzenie" w tekscie x3 Podobal mi sie opis ~~~sekcji zwlok zywego trupa~~~ <- no logic... nie moge sie doczekac dalszej akcji. Sama fabula mnie bardzo wciagnela i czytajac odnosze wrazenie jakbym czytala ksiazke prosto z empikowskiej polki. Swietne~~~ eee... Powtarzam sie >< ale te zombieee, taka tam slabosc... Po prostu... Dziekuje za uwage i czas stracon na czytanie tekstu powyzej. Opo wspaniale x3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział trochę chaotyczny. Skaczesz z wątkami i niekiedy trudno jest się w tym połapać. Na przykład gdy Błażej żegnał się z Diego, zaraz jest fragment snu Krystiana. Parę razy musiałam to przeczytać bo nie pasowało mi to, że nagle jest mowa o rodzinie, sypialni i umarłych. A gdy doszłam dalej, zrozumiałam, że to jest sen Krystiana. Tylko to mi tak najbardziej zgrzytał, bo reszta jest dla mnie bombą :D Nareszcie coś się powoli wyjaśnia w sprawie zombie a romans Krystiana i Dymitra zamienia się w coś poważniejszego. To super, że major wreszcie otworzył się na chłopaka. Pasują do siebie ;) Po Krystianie spływa jak woda to, co Dymitr do niego mówi obraźliwego odgryzając się tym samym. A co do Diega, to nie mam zdania. Może i nie bucha testosteronem jak Dymitr ani nie jest taki przebojowy jak Krystian, ale Błażejowi się podoba i to jest najważniejsze :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Rosalie - wprowadźcie jakieś podziały w tekście (gwiazdki, czy linijkę przerwy chociaż) bo się ciężko czasem połapać. Ogólnie, skoro same mówicie, że tekst jest już zakończony, to fajnie by było jakbyście teraz przed wysłaniem go trochę powygładzały, bo pojawia się sporo błędów. Zwykle nic poważnego, ale takie właśnie niedociągnięcia, które niby nie przeszkadzają aż tak w lekturze, ale trochę irytują.
    Tak jak się obawiałam, Diega nie polubiłam ani trochę. Szkoda, bo Błażeja wręcz przeciwnie i liczyłam, że też mu się trafi ktoś z charakterem. Ale, nie ma tego złego, bo za Dymitr zebrał u mnie garść dodatkowych punktów (nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg ;D ). Jego dialog z Krystianem na temat nowego naukowca bezcenny, syndrom dewoty-plotkary zupełnie do Dymitra nie pasuje i może dlatego jest takim pięknym uzupełnieniem jego osobowości. Przytulanie w łóżku trochę mnie zdziwiło (tak szybko się ugiął...?), ale nie powiem, całkiem przyjemnie mi się zrobiło czytając o tym. Ogólnie Dymitr zbiera punkty, zbiera, jak jeszcze przestanie strzelać przypadkowym ludziom w łeb "dla zasady", to już spokojnie będę z nim mogła iść na wódkę. Bo psychiczne znęcanie się nad słabymi jednostkami jestem w stanie wybaczyć xD
    I bardzo, bardzo chcę wiedzieć co wymyślił dla Krystiana! Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w miarę szybko ;] Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli potrzeba konsultacji nt. metod identyfikacji wirusów to chętnie ich udzielę, tylko błagam, nie mówcie mi, że Diego odróżnił pod mikroskopem tego nowego wirusa od K111 @_@ No chyba, że miał mikroskop elektronowy, ale w takim preparat musiałby być wcześniej poddany specjalnym procedurom żeby coś w nim zobaczyć. W ogóle nawet w zwykłym mikroskopie świetlnym trzeba najpierw trochę pobawić się barwnikami by zobaczyć coś więcej (mniemam, że skoro Diego nie zobaczył pod mikroskopem samego wirusa to zapewne zobaczył jakieś zmiany w tkance mózgowej. Ale do uwidocznienia takich zmian nie ma bata - trzeba barwić, barwić i barwić).
    Ja wiem, że się straszliście czepiam, ale strasznie mnie wkurzają takie sceny rodem z amerykańskiego filmu, gdzie jeden komputer w ciągu kilku godzin rozszyfrowuje genom bakterii, albo gdzie tkankę wycina się, wkłada pod mikroskop i voila - jest piękny obraz. Serio, to tak nie działa. I w sumie dobrze, że to tak nie działa - inaczej byłabym bezrobotna xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniemam, że Papryka myślała o zielonych migdałkach zamiast uważać na lekcjach biologii. Przecież każdy matoł wie, że do takich rzeczy potrzeba mikroskopu elektronowego. Ignorantka z tej Papryki.

      Usuń
    2. Wcale nie potrzeba mikroskopu elektronowego. Wirusy można identyfikować także na inne sposoby, m.in. przez badania molekularne. A do zobaczenia zmian w tkance mózgowej przydaje się np. mikroskop fluorescencyjny lub zwykły mikroskop świetlny, ale w obu przypadkach preparat musi zostać najpierw wybarwiony, inaczej G zobaczymy ;)

      Usuń
  6. Dymitr zbiera plusy nie ma co, Krystiana coraz bardziej lubię O.o a Błażeja i tą lalunie to ledwie toleruję .. no ale cóż :P
    Weny Papryczko i żeby rozdział się szybciej pojawił :D
    I rzeczywiście trochę nieczytelnie.
    Ale poza tym bomba :D
    Sue-chan

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem co się dzieje, Zielona Papryko, ale jeśli tak dalej pójdzie to nigdy nie dojrzejesz. ;) Początkowe rozdziały K111 mnie zachwyciły [a może dzięki oryginalnej fabule i barwnym postaciom zwyczajnie przymykałam oczy na błędy?], jednakże ostatnimi czasy nie mogę pozbyć się wrażenia, że opowiadanie piszą niedojrzałe dzieciaczki. Nie zrozumcie mnie źle, każdy ma prawo do błędów, drobnych niedociągnięć i tak dalej, tutaj jednak chodzi o coś więcej. Dialogi są dość sztywne, a opisy bardzo chaotyczne, niekiedy muszę czytać jedno zdanie kilka razy, aby zrozumieć jego sens. Poza tym – literówki. Tak, rozumiem, błędy zdarzają się najlepszym, ale skoro opowiadanie betujecie, nie powinny pojawiać się aż tak często... i co? I niemalże na początku wita mnie zdanie : „a gdy na niego wszedł, upadł, że się potyka”. Upadł, że się potyka? Ciekawe, doprawdy.
    W dodatku zdarza wam się plątać, najpierw piszecie jedno, a zaraz potem drugie, zupełnie zapominając o tym pierwszym. Sławetna koszula to jedno, ale w rozdziale dziesiątym również jest taki błąd. „Zaczyna wyklinać siebie za to, że wyszedł. Że nie upomniał mamy o zamknięciu drzwi” a chwilę później Krystian mówi : „Wyszedłem i kazałem jej zamknąć drzwi”. To kazał jej zamykać drzwi czy nawet o tym nie wspomniał? Zdecydujcie się.
    Interpunkcja również leży, idziecie w myśl "nawalę przecinków i nikt się nie zorientuje, że coś jest nie tak”. Niemniej, ja się zorientowałam. Musicie dużo czytać [i nie, nie chodzi mi tylko o gejowskie fanficki pisane przez ludzi, którzy o interpunkcji wiedzą tyle co wy], żeby wyczuwać w których miejscach przecinki wstawiać, a w których je sobie odpuścić.
    O waszym stosunku do czytelników wspominać nie będę, bo nie chcę się niepotrzebnie denerwować.
    Pozdrawiam, lejący kwasem anonim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem trzeba zostać zieloną, bo byłby problem, gdybym musiała zmienić nick, nieprawdaż? :)

      Usuń
    2. Ja się niestety w wielu miejscach, chociaż nie we wszystkich, z Anonimem zgodzę. Jeśli Wasza beta się, jak widać, nie sprawdza, to może dobrze byłoby poszukać innej? Gdyby chodziło o pojedyncze niedociągnięcia, nikt by się raczej nie czepiał, ale tu w wielu miejscach widać, że tekst zwyczajnie niechlujny.
      Macie bardzo ciekawą historię, bardzo interesujące postacie i wprowadzacie oryginalny klimat. Dlaczego nie zadbać bardziej o odpowiednią oprawę? Szczególnie, że styl macie dobry, płynny i przyjemny w odbiorze, a zostaje jedynie kwestia włożenia w to odrobiny pracy, aby wyłapać błędy i poprawić niektóre nieciekawe sformułowania.

      Usuń
    3. Nie mam bety i może to jest właśnie problem. Nie ukrywam, piszę dużo. Współpraca Zielonej Papryki jest dosyć owocna, jeżeli idzie o ilość. Zresztą, takie kwiatki wychodzą jak się nie pisze samemu.
      Plus to nie jest literatura najwyższych lotów. Nigdy nie zakładałam, że taka będzie.
      Ale chyba poszukam bety, bo szkoda tak DymiKrysię pogrążyć.

      Usuń
    4. Papryko, właśnie to miałam na myśli [między innymi] pisząc o braku szacunku do czytelnika. Skomentowałaś najgłupszą część mojej wypowiedzi, a resztę całkowicie zignorowałaś. Ale w porządku, nie będę się czepiać.
      Każdy wie, że opowiadania zamieszczane w internecie nie są literaturą "najwyższych lotów", jak to ujęłaś. Ale to w naszej gestii leży podnoszenie poziomu, a nie jego celowe zaniżanie, więc akurat ten argument możesz wsadzić sobie w buty.
      Postaraj się, żeby ilość szła również w jakość, bo póki co to jakości najbardziej tutaj brakuje.

      Usuń
  8. Podoba mi się że w końcu znalazła się osoba (naukowiec) który również zauważył zjawiska niecodzienne u tych potworów. Dałaś natomiast ogierowi Dymitriowi ciekawą cechę charakteru. Plotkowanie, nieźle tu niby taki ala początkujący sadysta a zarazem że tak to ujmę, małą plotkara.
    Z niecierpliwością wyczekuje kolejnych rozdziałów .

    OdpowiedzUsuń
  9. Do cholery jasnej, czy Dymitr w końcu wyzna miłość Krystianowi czy ja mam to kurna zrobić? Jak go szczele patelnią to się posra kurna -.-
    Przecież widać na kilometr że kocha Krystka do cholery, noo.
    "Idealnie pomyślał a gdy na niego wszedł, upadł, że się potyka" emmm......dziwne zdanie :) znalazłam też kilka innych błędów ale nic :3 ważne że opowiadanie ciekawe :D a tą niespodziankę którą ma Dymitr dla Krystiana to opiszesz? Jaka ja niewyżyta *o* hahahaha :D. Ale stawiam stówe że opiszesz ;*
    Czekam na następny rozdzialik ;*
    Życzę ogromnej weny, pozdrawiam i papatki^^

    P.S przeczytałam wszystko co masz na blogu w jeden dzień :D rekord kurde :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam,
    rozdział fantastyczny... w końcu znalazł się jakiś naukowiec, który zauważył, że ci nie umarli zachowują się zdecydowanie inaczej.... Nich w końcu Dymitr powie, że kocha Krystiana, bo to widać jak na dłoni...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń